ooo, wredne Zołzy, niedoczekanie Wasze, nie zeszłam i nawet się nie wybieram
Przepraszam za kilkudniowe milczenie. Od początku tygodnia horrory w pracy, przeziębienie mnie rozłożyło na amen. Ale do pracy chodziłam, tyle, że byłam półprzytomna.
W środę w dodatku musiałam się zająć windykacją długów, bo jedna z firm mająca od dwóch lat kłopoty finansowe, pogrążyła się chyba bardzo bardzo, ale najgorsze, że zamiast rozmawiać z wierzycielami na temat planu spłaty długów, unikali kontaktów, uciekali wręcz. Więc nie było na co czekać. Nie było nawet z kim rozmawiać, bo jak już udało się kogoś dorwać telefonicznie, to rozmówca (obojętnie w jakiej randze) deklarował rzeczy kompletnie nie do zrobienia. I potem znowu unikał kontaktów.
Zatem we środę, po konsultacji z Pewnym Bardzo Mądrym Panem zrobiłam z dłużnikiem porządek, znaczy: wyegzekwowałam calutką należność. Teraz się z tego śmieję, ale nawet sobie nie wyobrażacie, jaki to był stres. Nie pamiętam, kiedy przeżyłam dwa dni pod taką potworną presją.
Na pomysł sposobu windykacji wpadłam sama, ale już w szczegółach poprowadził mnie Ów Bardzo Mądry Pan. Natomiast psychicznie wytrzymałam dzięki Marcelibu, która była cały czas ze mną i cały czas bardzo mocno mnie wspierała. Nie wiem, czy bez Jej pomocy nie sfiksowałabym kompletnie. Marcelibu
A teraz o koteczkach.
Ponieważ w poniedziałek po pracy rozłożyło mnie nie tylko przeziębienie, ale i temperatura, po powrocie z pracy już nie pojechałam z Femcią na kontrolę, tylko wypiłam morze fervexu, zjadłam wagon aspiryny i rutinoscorbinu i jakoś mnie trochę postawiło na nogi. Ale byłoby zbyt pięknie, gdybym mogła się położyć pod kocykiem i wygrzać. Jakoś około 19.30, kiedy już po naszej wetce w lecznicy nawet śladu nie było, Milusia uznała za stosowne wejść do kuwety 5 razy w ciągu 20 minut i nie zrobić nawet kropelki siku. W jednej sekundzie byłam na równych nogach. Miluśka przez ostatnie dni miała gila (pisałam, że będę ja filtrować solą morską, zanim zatargam do wetki), zatem brałam pod uwagę, że może to być zapalenie pęcherza, ale też mogła się stać jakaś straszna rzecz, która uniemożliwiła jej sikanie, a pęcherz może bardzo już pełny. Nic człowieka tak nie mobilizuje, jak strach. No dobra, i panika

Wsadziłam Miluśkę do kontenerka i poleciałam do najbliższej lecznicy, żeby sprawdzili jej pęcherz i ewentualnie zareagowali czymś doraźnie. Żeby Milusia bezpiecznie mogła poczekać do wizyty u naszej wetki następnego dnia.
Albo ja jestem przewrażliwiona, albo naprawdę ten lekarz był jakiś lewy. Miałam nieodparte wrażenie, że on nie jest pewien, co robi.
Na szczęście powiedział, że w pęcherzu jakieś siku jest, ale zupełnie nie tyle, żeby było duże parcie, poza tym Miluśka tego dnia zaczęła rzęzić, więc przeziębienie było ewidentne. Dał zastrzyk z antybiotykiem, rozkurczowy i przeciwbólowy. Nie zgodził się na antybiotyk o przedłożonym działaniu, bo on
chce kotkę jutro obejrzeć. Yhy, zarobić chciał. Następnego dnia nasza wetka potwierdziła zapalenie pęcherza, dała 14-dniowy antybiotyk, o którym powiedziała, że bardzo dobry (musi być dobry, bo za taką cenę

nie ma innej opcji

) i za 10 dni mam zacząć łapać siku, żeby sprawdzić, czy zapalenie przeszło. No.
Femcia też trafiła na kontrolę. Dziąsełko po wyrwaniu jeszcze leciutko obrzmiałe, co drugi dzień przemywamy wodą utlenioną, a we wtorek na drugą kontrolę.
Koral chyba znowu ma początek problemów z dziąsłami i teraz pewnie już nie obejdzie się bez wyrywania zębów.
A poza tym wszystko w porządku.