Ostatnio pochłonięta byłam gruntownym remontem w drukarni i kompletnie nie miałam czasu na robienie fotek moim kotom. Zmobilizowałam się dopiero w ostatni, ciut dłuższy weekend

.
Gwiazdą obiektywu okazał się oczywiście Fryc, który wykorzystał najlepsze przedpołudniowe światło. Rady na to nie ma – gdy wychodzę do ogrodu, ON JEST NAJWAŻNIEJSZY

. Nie daje szansy innym kotom. Nie możemy wspólnie pospacerować, bo przegania je na odległość kilkunastu metrów

. To JEGO mam głaskać, fotografować, podziwiać i w ogóle

. Tak więc to jego macie pierwszego:







Dopiero gdy gwiazdor porządnie zmęczył się chodzeniem i zasnął w fotelu, mogłam wyjść z aparatem w plener jeszcze raz i dyskretnie zwołać pozostałe koty na wspólny spacer

. Słońca już nie mieliśmy, ale i tak ślicznie pozowały. Spędziłam z nimi w trawach długie chwile jak za dawnych czasów. Mruczały, ocierały się o moje nogi i były wyraźnie szczęśliwe, że terrorysta tym razem nam nie towarzyszy

. Oto kolorowe rodzeństwo


















