Podzielę się i tutaj moją opowieścią napisaną do pewnej forumowiczki.
Może bym jej tu i nie przytoczyła, gdyby nie bezsenna noc, bynajmniej nie z powodu problemów natury fizjologicznej.
Na podwórku pod moim oknem ludzie parkują samochody. (Mieszkam na parterze.) Okropnie mnie to denerwuje, bo co wyjrzę na świat, to widzę tylko samochody. Nie wspominając o smrodach spalin. Kiedyś rosła przed moim oknem wierzba iwa i ona mi trochę te samochody zasłaniała, poza tym już na początku marca miała bazie, szybko miała liście i w ten sposób w oknie widziałam trochę zieleni. Ale wierzbę wycięli. Mieszkam w budynku przedwojennym, takim tzw. "eleganckim". Zamieszkałe w nim teraz osobniki to element napływowy do Warszawy "za pracą". Ludzie z małych miasteczek i wsi.
Starzy lokatorzy poumierali, a ich dzieci posprzedawały mieszkania po rodzicach i dalej...... No, wiadomo.
Wiadomo powszechnie, że wieś kocha beton. Betonuje wszystko co się tylko da, no i na moim podwórku także. Zieleń postanowiono zastąpić betonem, dlatego wierzba iwa padła ofiarą tej swoistej "filozofii".
Jaka była moja radość, gdy na początku tegorocznej wiosny wyrosła pod oknem jakaś samosiejka i wydawało mi się, że znowu będę miała widoczny w oknie kawałek zieleni. Płonne były jednak moje nadzieje, pewnego dnia, jakiś miesiąc temu usłyszałam ryk pił spalinowych i gdy podbiegłam do okna, zobaczyłam że nie ma już mojego maleńkiego drzewa, tudzież kilku krzaczków, nieśmiało wyglądających z ziemi sumaków i wszelkiej innej zieleni, która zawitała na podwórku od ostatniego rżnięcia. Nie wytrzymałam, wybiegłam na podwórko, ale już niczego nie dało się uratować.
Firma rżnąca powiedziała, że takie dostała polecenie od wspólnoty, żeby wyrżnąć wszystko, więc wyrżnęła. Następnego dnia udałam się do wspólnoty i uzgodniłam, że ja sobie wobec tego posadzę przed oknem drzewo, takie moje własne i na mój koszt. Ściągnęłam tę samą firmę rżnącą, która jest jednocześnie firmą ogrodniczą i za moje własne pieniądze posadzili mi przed oknem 3,5 metrową wierzbę. Muszę co parę dni tę wierzbę podlewać, bo nie pada, no i mam nadzieję że mi jej firma nie wyrżnie, skoro sama za pieniądze moje prywatne ją posadziła.
Od wczoraj upodobała sobie wierzbę młoda sroka. Jednak z powodu wiotkości gałązek, trudno sroce posiedzieć na tych gałązkach, więc stara się usiąść na kracie w moim oknie. (Krata w oknie została założona po tym, gdy kilka razy dzieci wytłukły mi szybę.)
Muszę dodać, że moje okno jest ulubionym oknem Rysia i Tosi.
Dzisiaj rano, nie mogąc uwierzyć w spokój i ciszę w porze porannej, zauważyłam oboje wyżej wspomnianych zastygłych w bezruchu na parapecie. Na gałązce drzewa siedziała owa sroka.
Jednak co chwilę musiała siadać na kracie, bo wiotka wierzbowa gałązka nie wytrzymywała jej ciężaru.
Nie muszę opisywać jak wyglądały skoki dwójki małych myśliwych do rzeczonego ptaka. Oczywiście dzięki szybie w oknie sroka czuła się bezpieczna i tak bawiła się w ciuciubabkę ze swoimi niedoszłymi mordercami.
W końcu gdzieś odleciała.
Jednak teraz, w nocy słyszę co jakiś czas jej charakterystyczny skrzek. Na drzewie jej nie widzę, na kracie też nie siedzi, musi nocować gdzieś bardzo blisko. Każdy jej odgłos powoduje galop z drugiego końca mieszkania do okna w moim pokoju, skok na okno i potem na szybę i tak w kółko.
No a ja mam "spokojną", bezsenną noc.
