jesteśmy po...
Dotarliśmy do weta po 9:00, bo sypało rano jak z pierzyny

. Dostała zastrzyk i ani jej w głowie zasypianie... Nosiłam ją na rękach przez 20 minut, mówiąc do niej, uspakajając. W końcu ją położyli na stole a ja poszłam. Wet powiedział, że będzie dzwonił około 10:30, więc jak przyszła 11:20 a oni nie dzwonili, ja oczywiście już widziałam wszystko w czarnych barwach

. Okazało się, że mogli się zabrać za zabieg dopiero przed 10, już chcieli do mnie dzwonić, że nic z tego nie będzie

.
Jak ją odbierałam, to już się wybudzała. Oczywiście mi się musiał trafić model, który po narkozie jest jak na speedzie

.
Ledwo z nią weszłam do domu, wyjęłam z transportera a ona już będzie skakała

. A wet: "przez 5 dni nie może skakać", a ona jak to szylka ma wszystko w d..... Oczywiście się już poryczałam

, bo ona taka biedna, ja taka bezradna nie umiem sobie z nią poradzić. Musiałam zamknąć ją w transporterze dla jej własnego dobra

. Okryłam kocem, dałam koło kaloryfera i czekam... Jeszcze nic nie jadła, chciałam dać, ale nie chce. Może wieczorkiem, jak się lepiej poczuje to coś zje.
Nadal jestem spanikowana...