Caly dzien spędziłam w polu

W polu nie było miło, a droga była paskudna.
Oczywiście miałam ciągłe relacje telefoniczne co do samopoczucia Dracula. W ciagu dnia raczył nawet zaszczycić drapak. Później, po moim powrocie dostał w dupkę zastrzyk i natychmiast się obraził. Dostał na pocieszenie tuńczyka w sosie własnym (ma do wyboru takiego oraz w oleju), którego całkowicie olał. Nosek zaklejony krwistym gilem, oddech świszczący, z noska bańki. Ponieważ nie jestem normalna, a ostatnio cały czas panikuję w związku z Dracznym, zadzwoniłam po pomoc

Pouczona zostałam telefonicznie, że mam mu to z noska zerwać. Początkowo miało miejsce polowanie na delikwenta. Moje łóżko jest ciężkie, ale Justyn bohatersko odsunął, ja wyjęłam zestresowanego i skulonego w kupke kociego nieszczęścia kota. Wyrywał sie koszmarnie, zawiniety w recznik i trzymany za pyszczek, jakoś pozwolił sobie oderwać pierwszy zaschnięty no wiecie co. Madry kotek przestał się szarpać widząc, że przyniosło mu to ulgę, do końca operacji popłakiwał, ale juz nie walczył. Po zakończeniu nawet nie uciekał, tylko umył sobie pyszczek. Tym razem tunczyk nie zostal zlekceważony, lecz zjedzony ze smakiem.
Nadal jest słaby i osowiały, ale mam nadzieję, że kolację zje normalnie. Kolacja własnie się kroi, tzn Justyn ją kroi
Kciuki nadal potrzebne i bardzo, bardzo dziękujemy za pamięć i mentalne wsparcie
