

fotka oczywiście z kazimierskiego portalu..
Wczoraj poszłam na pierwszy zastrzyk odczulający.. dostałam najmniejszą możliwą dawkę.. i miałam posiedzieć pół godziny na wszelki wypadek i pokazać się lekarzowi w celu oceny mojego stanu po wszczepieniu alergenu..
po pół godzinie zaczęły mi się pojawiać czerwone, gorące plamy na rękach, swędzenie dłoni, zrobiło się trochę słabo i bardziej duszno..
no i wylądowałam na leżance w gabinecie zabiegowym.. dostałam dożylnie coś odczulającego - w postaci zastrzyku przez wenflon i potem kroplówki, z czymś innym, też odczulającym, która złaziła ponad godzinę..


Jakoś to wszystko opanowano, po odleżeniu kilkunastu minut po tych wszystkich zabiegach zażądałam wizyty w łazience i biedne pielęgniary chciały mnie tam zawieźć na wózku..



Acha, na wszelki wypadek zostawiono mi wenflon.. ponieważ przeszkadzał jak cholera i jednak po dojechaniu do domu z każdą chwilą czułam się lepiej, to pozwoliłam sobie zadecydować o jego wyjęciu już wczoraj a nie dzisiaj rano i w tym celu poszłam do lecznicy weterynaryjnej, żeby fachowiec pomógł mi wyjąć to świństwo, bo mnie osobiście brakowało jednej ręki do tego zabiegu.. fachowiec lojalnie uprzedził, że do tej pory wyciągał wenflon tylko zwierzętom ale ja obiecałam, że nie będę gryźć i drapać..


Dzisiaj jest w porządku ale coś mi się wydaje, że nie dam rady przetrwać odczulania..
na decyzję o kontynuacji mam dwa tygodnie..