Podwórkowe zniknęły, ale nie całkiem
Pochodziłam wokół śmietnika o różnych porach i....... najpierw moim oczom ukazał się Pum, który jednak dał dyla, zanim zdążyłam przynieść puszeczkę

a godzinkę później Ciaputek, który puszeczkę spałaszował z wielką chęcią. Wygląda o niebo lepiej niż wcześniej, czystszy jest, z noska tak nie cieknie już.
A kolejna z Pań karmicielek widziała kotkę w innej części osiedla.
Teraz tylko muszę zadzwonić do "naszej" Pani karmicielki, żeby się nie martwiła - Łobuzom nic się nie stało, tylko mrozy sprawiły, że nie chciało im się czekać na nią, prawdopodobnie są dokarmiane w dwóch różnych miejscach.
Bardzo się cieszę, bo przed oczami miałam wizję tego, że zamarzły.
A u nas - Spox i Dzidzia pozwolili sobie zrobić zastrzyki z Lydium tylko raz, reszta na szczęście była mniej cwana. Antybiotyk skończony, dziś po południu pędzimy z nimi na szczepienie. Z ciężkim sercem, bo są tuż po zakończeniu antybiotyku i wiem, że zaraz objawy mogą wrócić z większą siłą. Jednak wydaje się, że nie ma wyjścia. Zwłaszcza, że któryś z chłopców zaczął znaczyć

i jak się z tym nie uporamy szybko, to będzie masakra.
Teraz jeszcze wyzwanie - nie wiem jak zapakuję Dzidkę i Spoxa do transporterków i nie wiem jak zachowają się w lecznicy. Obydwoje ufają mi coraz bardziej, ale i coraz bardziej zdecydowanie reagują na próby podejmowania działań wbrew ich woli. Na dodatek są sprytni jak sto diabłów.