Pani wychowawczyni poderwała się z miejsca.
- Co się stało ? - zawołała. – Ktoś umarł ?
- Jeszcze gorzej – Kociama osunęła się na leżak i ukryła twarz w dłoniach.
- Pewnie Babcia Tekla otruła Pa...panią Kasię – skonstatował Filip. – Tak to jest jak w mieście pojawia się patologiczny przestępca. To zwykle wywołuje falę zbrodni.
- Filip.... – Weronika szarpnęła brata za rękaw koszulki. – Ale to MY daliśmy jej te ziółka...
Twarz Filipa pobladła tak bardzo, że można było policzyć na niej wszystkie piegi.
Za to Kociama odzyskała panowanie nad sobą.
- Ależ dziecko – powiedziała prawie, że normalnym głosem. – Nikt nikogo nie otruł. Te ziółka mają...takie specyficzne działanie....
- Przeczyszczające ? – zapytał nieco uspokojony Filip.
- Tak, tak – odparła Kociama starając się, aby odpowiedz była jak najbardziej naturalna.
Weronika odetchnęła z ulgą.
- Skoro już tu jesteście – powiedziała Kociama – to wejdzcie do środka. Dzieci przyniosły na podwieczorek pyszne drożdżówki z jagodami.
Weronika i Filip nie dali się długo prosić i nawet pomogli pani wychowawczyni w przygotowaniu gorącego kakao dla całej piętnastki wychowanków.
Zaś na twarzy Kociamy – gdy była pewna, że nikt nie patrzy - pojawiał się wyraz zgrozy.
Piątkowy wieczór zapalił nad Złociejowem najpiękniejsze, najjaśniejsze gwiazdy a księżyc wysrebrzył pnie brzóz otaczających dom Babci Tekli. Jego światło wydobyło z mroku każdy przydrożny kamień i otuliło główki polnych traw srebrna mgiełką.
Babcia Tekla uśmiechnęła się do Miauliny i obiecała, że z piątkowego spotkania u Bajanny może wrócić nieco pózniej.
- Nie ma sprawy – odparła Miaulina i potruchtała na strych, aby sprawdzić, czy wszystko przygotowane jest jak należy na cotygodniowe spotkanie kotów Zlociejowa.
Księżyc wpadający przez nieduże okienko oświetlił miejsce spotkania. Poduszki, miseczki i ogromna puszka z chrupkami stały na swoim miejscu i Miaulina uśmiechnęła się z aprobatą.
Tymczasem duży, gruby, czarny kot zeskoczył z łóżka Pacynki strącając emaliowany kubek i wymknął się jak duch przez okno pracowni. Chwilę szedł skrajem dachu rozkoszując się ciepłem wieczoru, potem zeskoczył na daszek szopy stojącej na sąsiednim podwórku, przeskoczył ogrodzenie i śmignął w cień parku.
Obudzona nagłym hałasem Pacynka spojrzała na zegarek. Fosforyzujące wskazówki pokazywały jedenastą, a księżyc świecił tak jasno, że mogła odczytać sumę widniejącą na czeku pozostawionym przez profesora Mariusza Szlugera.
Wysokość owej sumy skłonić miała Pacynkę do błogiego nieróbstwa w ciągu najbliższych dwu tygodni.
c.d.n - może jeszcze dzisiaj noca ?
