» Czw lip 19, 2007 4:54
Sezon ogórkowy
Dzień był niemożliwie upalny. Nawet nie odważyliśmy się wysunąć nosa z zarośli, bo wydawało się nam , że łapki i ogon przykleją się do rozmiękłego asfaltu..
Pies przeleżał z nami jakiś czas, po czym stwierdził, że na chwilę musi zajrzeć do domu, a po obiedzie pomyślimy jak dostać się i jak przedostać się na teren szpitala.
Po odejściu psa Dexter leniwie otworzył jedno oko.
- Co to za układ ? – zapytał jakby od niechcenia spoglądając na Smarkacza.
Smarkacz uśmiechnął się pod nosem.
- Nic szczególnego....- mruknął. – Po prostu kiedy był szczenięciem był najmniejszy i najsłabszy, niedojadał i w ogóle skończyłby marnie, gdyby nie pewna kotka...Miała w tym czasie swoje dzieci i zaopiekowała się szczeniakiem...no i mamy taki układ – w zamian za daleko idącą, co zauwazy6liście już zapewne ochronę, ja nie mówię o tym nikomu, bo inne psy mogłyby różnie na te zareagować...Wręcz przeciwnie, jeśli któryś z nich twierdzi, że słyszał taką pogłoskę, ja ją zaraz demontuję.
- Dementuję – poprawił go Dexter. – De – men – tu- ję.
- Dementuję – powtórzył Smarkacz.
- A ty skąd o tym wiesz ? – zapytałem.
Smarkacz spojrzał na mnie łzawo i z wyrzutem i powiedział cicho :
- I ja byłem jednym z jej dzieci, które przygarnęła. Znaleziono mnie w reklamówce i ktoś litościwy zaniósł mnie do jej gniazda.
Zamilkliśmy. Monotonne cykanie koników polnych , ciężki zapach jakichś kwitnących na klombie kwiatów ukołysało nas do snu.
Przespaliśmy aż do obiadu, i pewnie spalibyśmy jeszcze smacznie, gdyby nie obudziło nas poszczekiwanie psa.
- Jasny gwint ! Jasny gwint ! – szczekał pies . Jego głos brzmiał tak, jakby niósł coś w pysku.
Nie myliłem się. Pies usiadł na trawie i prosto pod moje łapy rzucił wymiętą, oślinioną gazetę.
- FAKT – odczytałem głośno i spojrzałem pytająco na psa.
- Nie fakt, ale sezon ogórkowy – powiedział pies ze wzburzeniem. – znalazłem ją na progu. Czytaj. – warknął i trącił gazetę nosem.
- Sprawcy rabunku ujęci ...- przeczytałem i spojrzałem pytająco na psa. – I co z tego ?
- Sezon ogórkowy, nie rozumiesz ? – pies wyraznie tracił cierpliwość.
Odrobinę drąc papier otworzył gazetę na drugiej stronie.
Przebiegłem tekst oczyma.
Nie znalazłem nawet najmniejszej informacji na temat ogórków, za to...
Sierść zjeżyła mi się na grzbiecie i mimo upału zrobiło mi się zimno.
- „Niezwykły kot !!!” – głosił ogromny nagłówek.
Dexter uniósł głowę i zrobił minę gwiazdy filmowej.
- Czytaj, czytaj – powiedział już nieco spokojniej pies. Opanowałem drżenie głosu.
- „ W mieście od kilku dni obserwuje się obecność niezwykłego kota. Według doniesień osób, które napotkały to zwierzątko, kot ów nie tylko potrafi grac w szachy, ale zajmuje się poszukiwaniem bursztynów... ”
Poniżej widniał groteskowy rysunek przedstawiający grubego, rudego kota pochylonego nad szachownicą.. Szczęściem , oprócz koloru nijak mnie nie przypominał.
- Fajnie....- szepnął smarkacz i spojrzał na mnie z szacunkiem. Za to Dexter cmoknął z dezaprobatą.
- Teraz nie możemy się nigdzie pokazać. Przynajmniej w tym składzie.
„Oooooobiad” zawył mój żołądek.
- Oczywiście przyniesiemy ci coś na obiad – mruknął łaskawie Dexter.
Pies ułożył się w trawie z wywieszonym językiem.
- Mam lepszy pomysł – powiedział. – W ten sposób on – wskazał na mnie – nigdy nie będzie mógł wyjść z parku.
Perspektywa siedzenia w krzakach, podczas, gdy gdzieś czekał na mnie mój Dziadek wydała mi się straszliwa.
- No słucham. – Powiedziałem.
- W parku są dwa kioski z gazetami, a na sąsiedniej ulicy jeszcze jeden.. – Rzekł pies. – Po prostu musimy wykraść gazety !
Smarkacz aż podskoczył z przejęcia.
- Wykraść ! zawołał z przejęciem.
- Wszystko to piękne, ale dalej nie rozumiem, co ma z tym wspólnego jakiś sezon ogórkowy ? – zapytał Tetryk.
- To jest pora wakacji – cierpliwie wytłumaczył nam pies. – Ludzie wyjeżdżają na urlopy i ogólnie nic się nie dzieje. I wtedy ..
- Rozumiem ! – zawołał Dexter. – Wtedy moja babcia kisi ogórki !
- Nie, nie, nie – pies pokręcił głową. – wtedy dziennikarze ruszają na połów sensacji. Żeby ludzie mieli o czym czytać w gazetach.
Rudy kot grający w szachy i poszukujący bursztynu, pomyślałem , może być wystarczającą sensacją.
- Więc ? – zapytałem i zawiesiłem głos.
- Do akcji – zakomenderował pies i gęsiego ruszyliśmy przez park. Ja zaś przezornie kryłam się w krzakach.
Z pierwszym kioskiem poszło nadspodziewanie łatwo. Dexter wyskoczył na ławkę i zajrzał chyłkiem do środka. Pani sprzedawczyni była zajęta studiowaniem jakiego pisma dla kobiet, więc pies chwycił w pysk całą szpaltę gazet i błyskawicznie skoczył z nimi w krzaki.
- Zniszczyć – rzucił, a wtedy Smarkacz skoczył na stos gazet z radosnym piskiem.
Przyznać muszę, że był skuteczniejszy niż niszczarka...
W przeciągu kilku minut z gazet pozostała kupka strzępów.
W drugim kiosku siedziały trzy starsze panie. Szeptały coś z pochylonymi głowami, więc pies spokojnie mógł wyciągnąć gazety i zawlec je w krzaki.
Z kioskiem na ulicy było naprawdę bardzo trudno. Nie dość, że w pobliżu nie było żadnych krzaków, to jeszcze tuż obok stał na lekko niepewnych nogach mężczyzna z nosem czerwonym jak pomidor.
Pies przysiadł obok i przekrzywił głowę.
Mężczyzna wyciągnął rękę i podrapał psa za uchem.
- Pies...hep ! to hep ! najlepszy przyjaciel człowieka...hep !
- I flaszka – mruknąłem pod nosem mając w pamięci staruszkę z parku.
- Czy byłby pan miły podać mi te gazetki ? -= odezwał się nagle Dexter.
Pijak drgnął i, jak zahipnotyzowany wyciągnął ze stojak plik gazet i zamarł z wyciągnięta ręką.
- Jestem bardzo zobowiązany – miauknął Dexter, a pies wyjął gazety z ręki osłupiałego
pijaka.
Pijak ciężko usiadł na chodniku i chwycił się za głowę.
- Jak to zrobiłeś – zapytałem Tetryka, ale Dexter wzruszył ramionami Zamiast stosownego wyjaśnienia uraczył nas dość zawiłą opowieścią o swojej Babci, która za młodu studiowała fizykę, o kotce Schroedingera i zakrzywieniu czasoprzestrzeni, oraz o rachunku prawdopodobieństwa.
Na mój rozum – który odrobinę odwykł od naukowych dywagacji – z tej historii wynikało, że cuda mogą się zdarzać i to właśnie głośnym rykiem obwieszczał całej ulicy przyjaciel psów z czerwonym nosem...
A my, spokojni, udaliśmy się na obiad.
- Posłuchaj... – Smarkacz zrównał się ze mną. – Taka kotka tego tam na „sz”....to ona chyba musi być strasznie mądra...
- Chyba tak – zgodziłem się .
Smarkacz posmutniał.
- To ja bym nie miał szans...
Dexter zarechotał szyderczo i nie zdążyliśmy zapytać, co go tak rozbawiło , bo nagle uskoczył w bok, a my, instynktownie, za nim.
Alejką maszerował piegowaty chłopczyk, a tuz obok szła jego mama, niosąc dość ciężki, szamoczący się koszyk.
- A pamiętasz, jak mi zjadła wieżę ? – Chłopczyk zabiegał drogę matce. - a jak nasikał na warcaby ?
Wyraznie zmęczona matka postawiła na ziemi koszyk.
Po grzbiecie przebiegł mi zimny dreszcz. Przez wiklinowe pręty dostrzegłem zawartość koszyka.
Koszyk skrywał w sobie młodziutką rudą koteczkę.
- Ach – jęknął z zachwytem Smarkacz, a oczy zrobiły mu się wielkie jak spodki...

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!