Za pozdrowionka pięknie dziękuję.
Rudy Maciek - powsinoga za bardzo nie poszaleje, bo wczesną wiosną znacznie ograniczyłam jego możliwości w tym względzie. Z pomocą weta z Grajewa. Łatwo możemy więc uniknąć oszczerczych oskarżeń o pokątne ojcostwo. I mamy na to stosowne dokumenty.

Nie jestem w stanie w trwały sposób nakłonić mojego osobistego brata, do trzymania kota niewychodzącego. Perswazje skuteczne są wyłącznie w zimie.
Co do starego domku na wsi, to dalej pozostaje to moim marzeniem. Może nawet zamiarem... Kiedyś w przyszłości. Z drugiej strony staram się docenić to, co mam i się z tego cieszyć. Boję się trochę stanu wiecznego niedosytu i ciągłej pogoni za dobrami doczesnymi. Widziałam ludzi, którzy w ten sposób tracili swój czas i nie był to miły widok. Nie muszę przecież mieć wszystkiego, co chciałabym mieć. Może to i dobrze, że nie wszystkie moje marzenia się spełniają, bo mogłabym jeszcze krzywdę sobie zrobić. Zauważyłam też, że osoby, którzy mają wszystko, o czym tylko zamarzą, w ostatecznym rozrachunku nic nie cieszy.
Realizacja dobrych i wartościowych pomysłów zazwyczaj kosztuje dużo pracy, trudu i wysiłku i nie przychodzi łatwo. Trzeba się napocić, jak pszczoła...
Tymczasem z poceniem dałam sobie spokój, bo temperatura otoczenia nareszcie utrzymuje się na rozsądnym poziomie.
Od wczoraj działam na najwyższych obrotach. Przeżyłam pogodnie i szczęśliwie trzy rozpoczęcia roku szkolnego. Z tej okazji chciałam korzystnie wyglądać i nieopatrznie zafundowałam sobie różne upiększające zabiegi kosmetyczne. W ich rezultacie musiałam iść do szkoły z twarzą czerwoną, jak upiór... Na szczęście było tak upalnie i duszno, że wszyscy byli rumiani, jak ruskie matrioszki, więc się specjalnie nie wyróżniałam. Mam przynajmniej taką nadzieję. W zasadzie razie Julek tak mówił... pewnie przez grzeczność.
Juliusz dorasta. Jestem matką gimnazjalisty. Wczoraj marudził w sklepie z zeszytami, jak rasowy samiec. Czy oni to sobie genetycznie przekazują? "Chodźmy już stąd, bo jestem wykończony!", albo "Przecież już wszystko mamy. Przyszliśmy po trzy rzeczy, a mamy pełen kosz!", albo "Czy długo tu jeszcze będziemy? Co za różnica, jaki kolor okładki mają zeszyty? Czy mogę usiąść na tej ławce i poczekać, aż wy skończycie?". I takie teksty puszczał mniej więcej co pięć minut. U niego wszystko zawsze gra i on niczego nie potrzebuje, ale jak chciał założyć swoje buty do spodni z kantem, to się nagle okazało, że musi wystąpić w pantoflach ojca. Ale za to nie wstydził się iść ze mną do szkoły na rozpoczęcie roku i oglądanie nowej wychowawczyni i jak chciałam się odsunąć, żeby mu nie robić obciachu, to kazał mi wyluzować. No i nawet na szpilkach mieszczę się pod synowską brodę...
Florcia, dzidzia moja najrozkoszniejsza, o łapiętach drobnych, jak kwiatki bzu, zaczęła w nocy śpiewać serenady. Miaukoli czule i w różnych tonacjach swoje nostalgiczne przemyślenia. Dwudziestego sierpnia skończyła siedem miesięcy i prawdę mówiąc uparcie nie spodziewam się rujki u maleństwa mojego. Nie przysiada na tylnych łapkach i nie prezentuje tego i owego. Ale myślę, że jej organizm powoli zaczyna się domyślać, że należy podtrzymać koci ród... Tak, Florcia śpiewa. Czyni tak wyłącznie w nocy, jak wszyscy śpią i jedyną jej publiczność stanowią Orbiś i Gustawek.
Dzisiaj okazało się, że mogę się odrobinę rozluźnić, bo nasza opiekunka, pani Maria, vel Babcia Marysia, która ze względu na wiek i stan zdrowia miała już u nas nie pracować, nie może wytrzymać z własnym mężem i z ogromną chęcią zajmie się Zosią i chłopców też ogarnie. Hura!

Nie żeby mnie cieszyły czyjeś problemy małżeńskie, ale pani Maria pracuje u nas już ponad pięć lat i bardzo mi pomaga jej obecność.
Aha: mamy dwa patyczaki rodzaju żeńskiego. Jakieś propozycje robaczywych imionek?