Niestety. Uwierzyłam weterynarzom. Za późno się skonsultowałam. Jutro będę wiedzieć czy będzie mnie to kosztowało zycie mojego kota. W zeszły piątek zauważyłam, że kotek nie chce jeść, był osowiały. Udałam się do lecznicy weterynaryjnej (w sobotę). Wybrałam ją, bo wiedziałam, że mają u siebie sprzęt diagnostyczny. Usg, tomograf, rtg, labolatorium. Słowem wszystko. Zabrakło chyba tylko specjalisty. Kotkowi od razu pobrano krew i zbadano. Zbadano jednak na sprzęcie, który może mocznik oznaczyć do 300 jednostek, a kretyninę do 10. I tyle też wskazał. Nie wiadomo jakie miał dokładnie wyniki kot, ponieważ maszyna oznaczyła je jako maksyalne. No nic. Zaczęło się płukanie. Codziennie chodziłam. Codziennie też aplikowano kotu leki przeciwwymiotne, rozkurczowe i antybiotyk. Dopiero 4 dnia udało się zabrać kroplówki do domu i zintensyfikować płukanie. Tak naprawdę zabrakło wszystkiego. Nie oznaczono ani razy potasu ("proszę pani, przy takich wynikach to nie ma znaczenia, nie opłaca się"). Dopiero po mojej konsultacji z innym weterynarzem dowiedziałam się, że już przy pierwszych wynikach, czyli w sobotę powinno się kotka zostawić w szpitalu i powinni zacząć go porządnie płukać. Płukać i podawać środki moczopędne. Po tych 3-4 dniach powtórka badań i sprawdzenie czy coś się dzieje. Jednak decyzje były inne. Dochodziłam raz dziennie na jedną marną kroplówke (250ml). Dopiero dzisiaj, czyi 8 dnia walki doprosiłam się czegoś moczopędnego. Weterynarz, na którą najczęściej trafiałam jakiś miesiąc wcześniej w wróciła z Danii. Nie znała nawet ipakitine. Gdy o to poprosiłam stwierdziła, że ona nie wierzy w działanie takich suplementów. Boże, czy muszę przychodzić z gotowymi rozwiązaniami do weterynarza? Dodam, że lecznica jest lecznicą polecaną na tym forum. Dodam też, że kotem miał wzorowe wyniki krwi w pierwszym dniu. Przy ponownym badaniu kilka dni później też nie miał anemii, chociaż hemoglobina trochę spadła. Przy dobrych wynikach krwi taki pozmiom mocznika i kreatyniny mogły sugerować, że coś sie wydarzyło, coś co spowodowało ten wzrost. Nikt tego nie dociekał. Dowiedziałam się, ze wyniki są fatalne i mozemy podjac próbę (podkreslano to slowo) probe leczenia. Teraz sugeruje sie juz eutanazje. Jutro powtorzymy badania krwi. Jezeli cos sie ruszylo to w sumie nawet nie wiem co planuja. Kotek chodzil, pil, byl samodzielny. Teraz lezy. Jest z nim kontakt, otwiera oczy, mruzy, mruczy. Dokarmiam go karma dla nerkowca, ale ze strzykawki. Wyniki sprzed 2 dni to kreatynina prawie 18, mocznik 600. Smiertelne dane

Jest mi zle, poniewaz moim kotem nikt sie nie zaopiekowal profesjonalnie. Jest kolejna ofiara weterynarzy, ktorzy musza splacic raty za te wszystkie sprzety. Kroplowki robilam sama. O pierwsze badanie moczu sama sie upomnialam chyba 5 dnia leczenia. Wydalam juz 750zl i teraz wiem, ze zostalam naciagnieta. Najgorsze jest to, ze codziennie w kolejce widze nastepne koty w podbnym stanie. Zostalam tam, poniewaz stosuja wszystkie sugetsie weterynarza, z ktorym jestem w kontakcie telefonicznym. Poza tym nie zostalo juz wiele do zrobienia. Kroplowki podaje ja. Jezdze na zastrzyki. Tyle nam chyba tylko zostalo. Jutro dowiem sie czy przyjdzie mi pozegnac przyjaciela. Jestem smutna, zla, zbulwersowana. I rycze. Wyje, placze, ze zycie mojego kota zostalo potraktowane tak lekko. Co jeszcze zbulwersowalo weterynarza, z ktorym jestem w kontakcie telefonicznym to fakt, ze po 6 dniach upomnialam sie o zmiane wenflonu. Ten przeciekal. Powiedziano mi, ze nic nie szkodzi, ze przecieka. Nie pomyslano o higienie zyly. Kotka i tak kluto, poniewaz pobierano krew. Ale wenflonu nie zmieniono. Efekt tego byl taki, ze wczoraj kroplowka zaczelo wplywac po skore, bo zyla nie dala rady. Lapa spuchal a ja stracilam pol dnia, w ciagu ktorego powinnam kota plukac, ale nie moglam, poniewaz nie mialam sprawnego wenflonu.