Z PAMIĘTNIKA STAREGO FILOZOFA
Niby dzień się nie zaczął źle. Pańcia wstała jeszcze wcześniej niż zwykle i pojechała do pracy. Teraz do pociągu leci biegiem, bo inaczej komary pożerają bez pardonu. Siostra pańci już wyszła ze szpitala bez jakiegoś woreczka, Leon zjadł śniadanie, a pańcio pojechał po Najmłodszego a potem po pańcię i wrócili z kupą jakiś krzaków w doniczkach. Pańcia była po prostu w skowronkach, że tak jej się udało cichcem pańcia zwekslować do ogrodniczego sklepu i od razu, wypsikana jakimś świństwem na komary, zaczęła przesadzać to wszystko. W oddali grzmiało i powoli zaczynało coraz bardziej padać.
Tymczasem pańcio zaczął gotować makaron dla Najmłodszego a że przy tym trochę się nudził, oglądał kuchnię. Najpierw dość bezmyślnie, potem wnikliwiej.
Nie uwierzycie ciocie i wujki, ale kuchnia państwa w ten deszczowy lipiec kompletnie zapleśniała.
Państwo nad tym makaronem odbyli poważną rozmowę. Od wtorku ekipa zaczyna rozwalanie kominka z połową ściany w salonie i kontener na gruz już stoi za bramą. Więc państwo ustalili, że od razu wyrzucą całą kuchnię w sensie szafki a wezwane na pomoc dzieciątka skują ściany, glazurę i podłogę. Potem ekipa postawi nowy kominek.
Potem pańcia siądzie na gruzach kuchni i niechybnie zwariuje, bo na nowe urządzenie tejże - kasy zabraknie na bank. Szwajcarski.
Dobrze, że my wszyscy jadamy granulki, a państwo się najwyżej poodchudzają...
Szyszka się zastanawiała nad problemem...

A potem stwierdziła, że deszcz nie deszcz, pójdzie państwu coś upolować.

A propos deszczu, to mieliśmy po południu oberwanie chmury chyba.

PS - kotecek wylizuje jak leci - chodzi o zasadę. Księciowi się NALEŻY.