To było wczoraj. Zauważyłem na drodze pięknego, czarnego kota, potrąconego zapewne przez jakieś auto. Leżał po przeciwnej stronie, ale na tyle blisko, że mogłem mu się przyjrzeć. Miał otwarte oczy, nie mrugał, nie poruszał się. Miałem odjechać, ale... nie mogłem. Zatrzymałem się na poboczu, podszedłem do kota i przyjrzałem mu się z bliska. Żył jeszcze, dusił się krwią, chyba już nie widział Zniosłem go na pobocze i wtedy podeszła do mnie jakaś pani. Spytała, czy kot żyje, a gdy potwierdziłem, poprosiła, bym zawiózł ją z nim do weta. I tak miałem go tam zabrać, więc oczywiście zgodziłem się.
Pani okazała się zdeklarowaną kociarą. Jakiś czas temu odszedł za TM jej ukochany kot Gacek, poza tym dokarmiała podobno bezdomne koty na Pakoszu. Jeszcze zanim dojechaliśmy do kliniki Kwiecińskich, zdecydowała, że jeśli kot przeżyje, to go weźmie.
Niestety, kota nie dało się już uratować. Miał temperaturę poniżej 37, krwotok wewnętrzny, źrenice nie reagowały na światło. Jakimś cudem żył jeszcze, ale była to już męka agonii. Można było jedynie skrócić jego cierpienia i to właśnie weterynarz zrobił.
Śpij, Kotku [']
Jest też dobra wiadomość - pani, którą poznałem przy okazji próby ratunku, chciałaby wziąć kota do domu. Byłby to niestety domek wychodzący, więc nie polecam oddawania jej kota przyzwyczajonego do życia w mieszkaniu, ale kot bezdomny czy porzucony miałby u niej bardzo dobrze. W razie czego mam numer do niej.