Dymcia ponad tydzień siedziała sama, zamknięta w piwnicy, z której nie miała jak wyjść - wszystkie okienka zakratowane, drzwi zamknięte. Głodowała. Nie miała wody. Sama do tej piwnicy nie zeszła, ktoś ją tam zaniósł. Nie wiem czy z głupoty tylko, czy też rozmyślnie, ale skazał koteczkę na okrutną smierć.
Na szczęście dla Dymci beatka ją zauważyła. Przez kilka dni dokarmiała, w końcu złapałysmy ją w klatkę-łapkę. Myślałyśmy, że łapiemy młodego dzikuska, a okazało się, że Dymcia to dorosła koteczka, oswojona i w dodatku w ciąży

Na stole w lecznicy zobaczyłyśmy szkielecik pociągnięty dymno-srebrzystym futerkiem. Ogromne i przerażone, a jednocześnie ufne oczy. Wszystkie badania Dymcia zniosła spokojnie i z anielską cierpliwością (nawet usg). W "przerwie" rzuciła się do miseczki z resztką whiskasa jeszcze z łapanki.
Dymcia została w lecznicy, gdzie stawiają ją na nogi, jest leczona, kroplówkowana, odkarmiana i zostanie wysterylizowana. Niestety, lada dzień będziemy musiały ją stamtąd zabrać. Dymcia bardzo pilnie potrzebuje domu, nawet tymczasowego! Przecież nie można jej wypuścić na dwór.

