Strona 1 z 4

Krzysiu Sreberko [']...

PostNapisane: Sob wrz 09, 2006 16:36
przez Olinka
Historia Krzysia zaczyna się 8 września 2006 r. około godziny 13. Dzwoni do mnie moja kochana Pani Profesor :D - moja szefowa i opowiada mi o kociaku uwięzionym w kwiaciarni na jej osiedlu. Kociak w tej kwiaciarni spędził już całą jedną noc, właścicielka sklepu boi się go złapać, mały jest przerażony, a w wolnych chwilach demoluje to pomieszczenie pełne kwiatów. Ja obiecuję zorganizować ekipę i po kociaka pojechać - czekam jednak na wytyczne od zarządzajacej akcją Pani Profesor. Około godziny 18 dowiaduję się, że niezależnie od jej starań, sprawa została rozwiązana inaczej. Kociak został popsikany wodą ze spryskiwacza do kwiatów, hałasowano też metalowymi półkami, żeby go przepłoszyć, w końcu jakiś facet w grubych rękawicach, przy wtórujących okrzykach pewnej starszej pani informującej go o chorobach i nieszczęściach, których siedliskiem są koty, "usunął" kociaka z kwiaciarni. I w tym momencie historia Krzysia mogłaby się w zasadzie skończyć, ale ona się dopiero zaczęła.

PostNapisane: Nie wrz 10, 2006 1:17
przez Olinka
W opowieści Pani Profesor największe wrażenie, w sensie negatywnym oczywiście, zrobiło na mnie słowo "usunął", wyobraźnia zaczęła mi pracować. Kiedy TŻ wrócił z pracy, pojechaliśmy we wskazane miejsce i odnaleźliśmy tę kwiaciarnię. Na moje pytanie o kotka, pracownica kwiaciarni machnęła ręką w stronę pobliskiego parkingu strzeżonego i powiedziała, że gdzieś tam kotek sobie poszedł. Poszłam więc i ja w tamtym kierunku i wlaściwie od razu zorientowałam się gdzie jest mały.
Jak on wrzeszczał...
Szybko stało się jasne, że we dwóch nie damy rady złapać małego kociaka przemykającego pod dziesiątkami zaparkowanych samochodów z prędkością błyskawicy. W dodatku robiło się coraz ciemniej.
I wtedy nadjechały posiłki w postaci mircei, jej TŻ - ta, który w całym zdarzeniu miał odegrać wkrótce rolę kluczową, i Blond Tornado.
Po kilkunastu minutach ganiania kociaka po parkingu, po osiedlu i znów po parkingu i znów po osiedlu... kociak zwiał nam na niewielki skwer za sklepem. Cały czas wiedzieliśmy gdzie on jest - ponieważ wrzeszczał. A kiedy on milkł, my pięknie miauczeliśmy, a mały się niezawodnie zgłaszał na te nasze żalosne wezwania.
W którymś momencie stało się jasne, że miauczenie kociaka dobiega wyłącznie z jednego miejsca, że mały się nie przemieszcza. Dzięki miłemu panu z psem, który od pewnego momentu nam towarzyszył, kotek został po dłuższej chwili zlokalizowany.
Otóż siedział na rozwidleniu gałęzi wielkiego drzewa - jakieś 4 do 5 metrów nad naszymi głowami i wrzeszczał dalej, niczym jakiś opętany wieczorny ptaszek.
Wtedy ja zwątpiłam w sens całego przedsięwzięcia i objawiłam te swoje czarne myśli reszcie ekipy. W pozostałych jej członkach morale jednak nie spadło :wink: :lol:.

PostNapisane: Nie wrz 10, 2006 2:10
przez Kasia D.
Jakkolwiek by sie ta historia nie skończyła to informuję, ze mam dom dla małego srebrnego chłopczyka.
W Krakowie 8)

PostNapisane: Nie wrz 10, 2006 2:13
przez kordonia
Heh, Olinka, nieźle się zapowiada :)
Dawaj dalej :)

PostNapisane: Nie wrz 10, 2006 11:35
przez Olinka
Kasia D. pisze:Jakkolwiek by sie ta historia nie skończyła to informuję, ze mam dom dla małego srebrnego chłopczyka.
W Krakowie 8)


Oooo!

:D

PostNapisane: Nie wrz 10, 2006 11:49
przez Olinka
Było już prawie zupełnie ciemno, kiedy TŻ mircei wdrapywał się na ogromną lipę, o grubym pniu, za to niebezpiecznie cieniutkich gałązkach. Ale w jakim stylu on to zrobił :love:, dziewczyny mdlały z wrażenia, panowie ściągali czapki z głów. Wlazł na to drzewo, a potem jeszcze wyżej i jeszcze - tak, żeby dosięgnąć kociaka. I wbrew wszystkim czarnym porzewidywaniom oraz prawu powszechnego ciążenia i jeszcze kilku innym zasadom fizyki, biologii i chemi - udało mu się. Jakby nigdy nie robił nic innego...
A że się udało, wiedzieliśmy tam na dole słysząc odgłosy. Dochodziły do nas mianowicie straszliwe miauki kociaka niesionego za skórę na karku i straszliwe przekleństwa mirceowego TŻ - ta, który schodził z drzewa przytrzymując się tylko jedną ręką, a w palcu wskazującym drugiej miał wbite, może niewielkie, ale za to niezwykle ostre ząbki kochanego koteczka, któremu przed chwila uratował tyłek.
Potem poszło już dosyć gładko - mały został zawinięty w kocyk i pojechał do mnie do łazienki, a TŻ mircei pojechał na ostry dyżur z krwawiącym i opuchniętym palcem - i po kilkugodzinnym oczekiwaniu dostał zastrzyk z anatoksyny i prawdopodobnie tylko dzięki temu zastrzykowi w ogóle przeżył to spotkanie z dziką nadrzewną bestią i jej pełnym bakterii i zarazków paszczurem :D :wink:.
Mały dostal na imię Krzyś, na cześć swojego wybawcy, dodatkowo został nazwany Sreberkiem ze względu na bardzo jasny, srebrzysty odcień swojego tygryskowatego futerka.

PostNapisane: Nie wrz 10, 2006 12:16
przez Kasia D.
Olinko, cos mi sie tu nie zgadza:

Nie da sie jednoczesnie miauczec i miec wbite zęby w czyjąś rękę. :lol:

PostNapisane: Nie wrz 10, 2006 12:27
przez Olinka
Kasia D. pisze:Olinko, cos mi sie tu nie zgadza:

Nie da sie jednoczesnie miauczec i miec wbite zęby w czyjąś rękę. :lol:


Ha!
Mały Krzyś je i miauczy, myje się i miauczy, robi siku/kupę i miauczy, mruczy i miauczy.
Miauczenie jest nieodłącznym towarzyszem wszystkich jego czynności.
Tu opisałam naszą pierwszą wspólną noc: http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=49331, jeszcze wtedy płeć znajdki nie byla ostatecznie ustalona :wink:.
Teraz już jest lepiej niż na początku z tym miauczeniem - Krzyś czasami odpoczywa. Nawet można powiedzieć, że odpoczywa coraz częściej.
A i tak najbardziej cieszą mnie takie jego małe sukcesy - np. przed chwilą zupełnie samodzielnie i odważnie wylazł za kanapy :D.
Za chwilę wkleję fotki Krzysia - niestety nie oddają one jego uroku i nie pokazują jak fajnie jest ubarwiony.

PostNapisane: Nie wrz 10, 2006 12:46
przez Olinka

PostNapisane: Nie wrz 10, 2006 13:17
przez mokkunia
Historia niesamowita... Krzyś boski :love: jak mój Shibasek.
Olinko, Mircea, Blond Tornado i Tżci - chylę czoła :ok:

PostNapisane: Nie wrz 10, 2006 14:18
przez supermyfka
Jaki on piękny! :1luvu: :1luvu: :1luvu:
Historia wspaniała! A Wy godni podziwu! Zwłaszcza Krzyś-wybawca z krwawiącymi ranami.. :wink: :king:

PostNapisane: Nie wrz 10, 2006 14:53
przez mircea
Ale mam bohatera w domu - i kto by pomyślał 8)

Akcja była faktycznie niezła - Olinka zapomniała dodać, że skończyła się toastami za kociaka na babskim spotkaniu forumowym :lol:

A kociak naprawdę śliczny jest, tylko drze się jak nakręcona syrena alarmowa :wink:
I faktycznie potrafi miauczeć mrucząc, mruczeć miaucząc i w ogóle wszystko chyba potrafi robić miaucząc jednocześnie - fenomen po prostu!

PostNapisane: Nie wrz 10, 2006 15:28
przez Mysia
Olinko, w końcu muszę się do tego przyznać :oops: :oops: :oops: . Jestem wielbicielką Twoich postów. Czy mogłabyś te historyjki zebrać, ładnie je zilustrować i wydać? :D

PostNapisane: Pon wrz 11, 2006 8:46
przez Olinka
Mysia pisze:Olinko, w końcu muszę się do tego przyznać :oops: :oops: :oops: . Jestem wielbicielką Twoich postów. Czy mogłabyś te historyjki zebrać, ładnie je zilustrować i wydać? :D


:wink: :D

PostNapisane: Pon wrz 11, 2006 8:52
przez Olinka
Krzyś socjalizuje się w tempie niesamowitym. Bardzo miło jest to obserwować i doświadczać coraz większego zaufania z jego strony.
Dziś już nie uciekał, kiedy wstałam i swobodnie podeszłam do niego, żeby go pogłaskać.
Już nie wrzeszczy jak wariat - ufff, bo przez chwilę myśleliśmy, że to trwała cecha jego kociej osobowości. Miauka tylko rozkosznie, gdy siedzi na kolanach, groźnie pomiaukuje kiedy się bawi i miauczy informacyjnie, gdy idzie sobie na przykład korytarzem.
Krzyś także w nocy grzecznie drepta do kuwety i zostawia tam wszystko co potrzeba.
Dziś w kuwecie wylądowała między innymi kupa z co najmniej sześcioma trupami wstrętnych robali - na moje oko glisty. Krzyś był odrobaczony drontalem, który to zabieg mam powtórzyć po dwóch tygodniach.

On jest słodki - wiecie :D ?
Taki krasnalek kochany.