Przywiozłam wczoraj wieczorem do domu 3 miesięczną kotkę "z interwencji", wielu ludzi zaangażowało się w jej łapanie, nie było to łatwe, i zabierając ją z miejsca w którym przebywała byliśmy wszyscy przekonani, że robimy dobrze.
Koteczka jest śliczna, przytula się i mruczy jak traktor, ma apetyt i robi siku do kuwety.
Ale... ja nawet nie wiem jak to opisać, bo to wydaje się niedorzeczne...
Ona cały czas miauczy, pisząc "cały czas" mam na myśli "cały czas". Nie przestaje nawet na chwilę. Jest u nas od wczoraj od godziny mniej więcej 22, na początku było ok, odzywała się czasami. Od 2 w nocy miauczy bez przerwy, cicho, głośno, nisko, wysoko, żałośnie, wściekle - wszystkie możliwe tony kociego miauczenia.
Bez przerwy.
Je i miauczy, bawi się zabawką i miauczy, leży sobie spokojnie na którymś z kocich legowisk i miauczy, nie śpi od wczoraj - tylko odpoczywa - miaucząc.
Nie działa nic - izolowanie, zabieranie do łóżka, karmienie, głaskanie - nic.
To miauczenie jest jakby "obok niej" kurcze - bo ona zachowuje się całkiem przyzwoicie, tylko, że no wiadomo - miauczy.
Nie przespaliśmy dziś ani chwili - ani my ani nasze koty, sąsiedzi pewnie również. TŻ choć jest pod tym względem aniołem i wiele wytrzymuje jeśli chodzi o koty - był wściekły, poszedł do pracy zupełnie niewyspany. Koty są bardzo zaniepokojone i zmęczone, one w odróżnieniu ode mnie chyba wiedzą o co chodzi.
Ja wiem, że to dopiero pierwsza noc, że ona musi mieć czas, z tym, że nie jest nic lepiej, ona miauczy już kilkanaście godzin bez przerwy.
Miałam u siebie kilka dziczków o różnym stopniu dzikości - ta kicia jest łagodna i naprawdę nie wiem o co może chodzić z tym miauczeniem. Nic ją nie boli, oczki ma czyste, nosek też, uszy ok.
Nie chcę jej odwozić w to miejsce, z którego przyjechała, chociaż szczerze mówiąc przyszło mi to w nocy kilka razy do głowy...
Może ktoś miał podobny przypadek?
Do weta jedziemy dopiero po południu.
Ale co powiedzieć wetowi, że kot miauczy?