Ranek jak co ranek. Dziś późniejszy wypad bo dzień antykoncepcji.Za jako takiego widoku muszę mamci podawać leki by widzieć czy łyka.Ona znów charczy jak kociacholera.Byłam wczoraj u weta i (niestety) na oko wzięłam jej inny niż unidox antybiotyk.Radośnie przyjęłam propozycję weta o przytarganiu chorowitki. Pewnie, byłoby to najlepsze ale ona jak tylko mnie widzi to zza płotu nie wyłazi.O klatce nie wspomnę.Poza tym nie widzę możliwości przebadania takiej dziczy.
Ranek jak co dzień.Koty mało fajnie wyskoki na mnie uskuteczniały.Tylko nie w miłosnym i mruczankowym celu.Uświadamiały mi,że pora wstawać i lenia wyganiały z leniwego ciałka.
Coraz więcej jedzenia u dzikunków idzie. Spotykam na drodze koty ,które chyba czekają na moje przejście.Zamiast siedzieć w jakiś rozpadlinach to dulczą

przy drodze i nie zamierzają spierdzielać w panice jak przystanę.Dziś siedział jakiś burek, burek drugi i czarny kole śmietnika co chleb jadł.Chrupek też więcej idzie.Na mróz idzie?
Marysia tęskni do ludzi.Bardzo tęskni.To taka kochana kocia.Dzieciaczki radosne bardzo. Chłopcy papusiają gerberki, dziewczyny dostają trzęsiawki z obrzydzenia.Kupię im dzisiaj kurzęce gerberki, może te załapią. Marysia chuda ciągle choć dostaje najlepsze jedzenie w domu.Wychodząc od niej spotykam rząd oburzonych oczu pełnych wyrzutu.Ale kuwetkowy urobek Maryni świadczy raczej o pełnym przerobie i dużym misko-zużyciu.
Aparat mamy słaby więc trudno foty cyknąć.