Wczoraj trzymając go na kolanach, takiego wdzięczącego się i szczęśliwego, walnęłam smrodkowi gadkę o jego zacięciu jakie wykazał w nie łapaniu. Strachu, głodzie, bólu... Że po co mu to było? Czemu tak mnie unikał miast ulec urokowi łapacza. Że już dawno siedziałby na kolanach, miał pełną miskę a może nawet swój dom. Pół roku! Pół roku trwało zanim się wkradł do łapki. Już było z nim nie fajnie. Wedle mnie gonił resztką sił. Nie odmiennie dziwimy się z Januszem ,że to taki otwarty kot się robi. Do tego jest śliczny. Janusz ,jak zwykle, wysnuł swą teorię. Jaką? Nie oryginalną tylko banalną. Uważa ,że Fkorka skrzywdził człowiek dlatego tak panicznie bał się nas, ludzi. Tylko micha trzymała go na miejscu. I mój spokój przy nim. Jakże ja się starałam nie patrzeć na niego. Nie robić hałasu i zamieszania. By nawykł do mnie, miski, czegoś dodatkowego w ręku. Ciągle chodziłam z łapką lub transporterem.Stawiałam i czekałam. By wiedział, że nie "ugryzie" a capi apetycznie. Pamiętam jak Janusz pierwszy raz go zobaczył. Siedział zlany kolorem z paletami i uważnie obserwował. Dopiero na jego wyraźne poruszenie uciekł. Wtedy TŻ kocią nogę uwidził z bliska po raz pierwszy. A bardziej krwawą plamę znikającą w paletach. I zaczął wtedy nam kibicować. Teraz jest ukochanym panem i jest z tego ... dumny. Chwali się ,że nie ucieka Florcio. Że przychodzi na głaski. Że nawet spał z nim gdy po nocy wyrko zajmował drzemutając a jam w pracy była. A ja... Mnie ogarnia wielkie, duszące aż gardło wzruszenie, gdy go głaszczę. Gdy mam w ramionach jego ciałko tak ufnie tulące się. Dotykam miejsca po biednej kończynie i nie powoduje to strachu. Łzy duszą mnie gdy widzę jak pochyla uszko by sobie nie istniejącą nogą je podrapać. Przestaje zdziwiony, że mimo usilnej pracy ciągle go swędzi. Drapię je a on przyjmuje to z radością. Zmieniły mu się oczy. Są spokojne i chyba szczęśliwe. Ma momenty paniki ale to nie jest
panikapanika. Tylko bardziej ostrożność. Niepewność jeszcze. Tyle miesięcy żył na kontrolce i tak szybko mu nie zagaśnie. Choć już nie budzi go byle stuk. Choćby u sąsiada. Zaczyna być ciekawy co się dzieje i choć ucieknie, szybko wraca by sprawdzić. Wszystko jeszcze przed nim. Przed nami. Wymaga pracy ale wszystko przyjdzie z czasem. Powolutku. Byleby był zdrowy Florenty . Tylko tego pragnęłam czając się na niego. Mając go w klatce-łapce. A potem zabierając z lecznicy. Nie robiłam i nie robię planów na przyszłość. Co ma być to będzie. Byleby zdrowie mu dopisało. Ale to pisałam już.Jeśli będziemy szukać domu i go znajdzie, to będzie szczęście. Liczyłam się, liczyliśmy się, z kolejnym kotem wiecznym tymczasem. Dom ewentualny to przyszłość. Choć jest małe światełko na końcu drogi. Małe kroczki mnie cieszą i to musi wystarczyć.
Sorki, znów nudzę
