Rano lało.Nie poszłam do kotów

Pamiętam wczorajszy dzionek. Jeszcze mi buciory nie wyschły.
Dobrze,że wczoraj więcej chrupek wsypałam. Idąc a raczej wlokąc się do pracy pokiciałam bez przekonania w miejscach gdzie chrupek zostawić nie mogę. Szylunia łaskawie zjawiła się i zameldowała przy misce na swym miejscu parkingowym.
Dopadła mnie migrena i mam w łępetynie bal .Wszystkie światła włączone w mojej głowie
som. Popierdzieliły się mi dni (a co) i idąc do pracy rozpaczałam, że dopiero ...wtorek. Nie kupiłam w sklepie tych buraczków co chciałam bo towar złośliwie na inny blat przełożyli. Wraziłam zdziwko ,że puchy są w sklepie choć dzień targowy. Leciutko mnie zdziwiła zdziowna mina sprzedawczyni ale przeszłam do porządku nad tym. Dzięki temu mam dzień do przodu lub tyłu. Na pewno jestem dzień starsza. Gramotna mało jestem nadzwyczajnie i nie wiem jak przetrwam.
Nie podoba mi się Topnik. Za smutny jest. Więcej je bo dziąsełka lepsze ale smutaśny bardzo. Taki jakiś skulony chodzi. Tamunia smaka nie ma na nic. Poskubie tylko.Martwi mnie brak apetytu. Oczki łzawią. Ale biega aż jęzor wywala to chyba źle nie jest. Chyba.
Tosia tuli się i mizia. Pilnuje Tami...ale tylko tyle ile jej wygodnie. Melduje sie na kolanach i cycka po swojemu.
Żwirek hopsa sobie po chacie. Wczoraj miał mega stresa bo...buty za oknem zobaczył jak się suszyły.

Takiego dwógłowego potwora w kolorze mocno brudnego różu jego oczy nie widziały.