
U nas leje. Burza szła, od kotów ja szłam i niejako po drodze

Jako wstawacz ranny widzę różnicę w dźwiękach jakie nas otaczają. Dziwne jest to, że w mrozach jeszcze i porannych ciemnicach słychać było wraz z nadchodzącą wiosną śpiew ptaków. Trelki ptasiego idotka co po ciemaku darł swoje arie. Pięknie się darł tylko po diabła tak wcześnie. Jak szłam do dzików to coraz więcej takich zapaleńców swoje śpiewy wyczyniało. Teraz ,za dnia już często pięknego słyszę...No właśnie nie słyszę NIC co jest piękne. Na pewno śpiew to nie jest. Od rana drą japy sroki i wronidła. Ale jak się wydzierają. Nie dziwota, że wypłoszyły delikatne stworki śpiewające. Uczą się ich dzieciuchy latać i całe gangi młodocianych upierzeńców przeklina, złorzeczy pali i pije. Podskakują do siebie jak mięśniaki ludzkie z lekko rozcapierzonymi skrzydłami i pyszczą, pyszczą...Najgorsze jest w tym to, że nawet zakiciać nie mogę bo stawiają się rzędem, sroki głównie ,i czekają na wsypanie jedzenia. Nauczyły się gdzie ,co i jak i nawet spod samochodu wyciepią miski z żarciem. Są tak agresywne, że koty boją się ich i ustępują. U posesjowej na przykład siedzą na płocie i czekają aż odejdę popędzając mnie wyklinaniem. Staram się być nie widoczna. Wpadam, wsypuję i idę dalej...Bozia rozumek im dała ale poskąpiła głosu i charakteru.