O swoim kręgosłupie zmilczę. Wiele się wycierpiałam i wiele przeszłam by nie trafić na wózek inwalidzki i chodzić "normalnie". Muszę "tylko" dbać by mi następny krąg nie pękł
A teraz będzie o blondynce.
czyli opowieść o rozumku i nogach.
Jak wiecie, co nie raz już pisałam, co dzień chodzę do kotów. Co dzień też noszę wody wiaderka a nawet kilka. Zależy od pory roku. Zimą unosi się za mną para ciepłej cieczy co ma za zadanie rozpuścić zmarzlinę w miskach. W późniejszym okresie noszę tylko samą wodę. Gdzie wylewające się krople znaczą moje drogi.
O tym jaka mam marszrutę od pompy do pompy miedzy kotłownią, wiewiórkami, kortami i lasem też już wspominałam. Ostatnią jest studzienka przy drodze leśnej gdzie nabieram drogocenna ciecz by pod blokiem uzupełnić michę.
Nie wspominałam tylko ,że pewien pan i pewna pani wyciepali mi pojemniki z wodą ze "swego" ogródka. Dziwi tylko to ,że ów pan całe lata poił i karmił ptaki i zawsze go broniłam gdy administracja i ludzie się czepiali. Kubełki zawsze były pełne wody i stały schowane w bluszczu między krzakami. A oni wzięli i wszystko wylali a pojemniki wywalili na śmietnik. Tzw. ogródek to ziemia niczyja. Nie zdzierżyłam i starszej osobie wygarnęłam kilka słów prawdy. A oboje poprosiłam o pokazanie mi aktu własności "ich" ogródka. Bo skoro ziemia pod blokiem jest ich to taki dokument mają i płacą jakieś grosze za użytkowanie ziemi wspólnej. awantura była niezła. Skończyła się moim odejściem ,gdzie ostatnie słowo padło moje "jutro udam się do spółdzielni i sprawdzę jakie są dokumenty i jakie koszty ponoszą. I czy płacą pracownikom SM za koszenie "ich "ogródka bo ja nie życzę by z mojej forsy ich finansowano". Tłumek słuchających ludzi przyklasnął.
Z uniesioną głowa pozbierałam wiaderka ze śmietników. Dobrze, że nie widziano jak musiałam się gimnastykować by z dna je pozbierać

Postawiłam wszystko pod rynną. Co dzień staram się uzupełniać w nich wodę by mieć co nalać gdy wracam z pracy.
Wstęp długaśny ale konieczny. Tak było i tego razu rankiem. Wracając napompowałam sobie lekuchno

wody . Dochodząc do michy, ostatniego przystanku, pomyślałam (niesamowite co nie

), że czas wodę zmienić. Pełna była nanoszonej ziemi po kąpielach ptaków. A, że mam rozumek wielkości orła

tak zrobiłam. Odstawiłam wiaderko z wodą. Uważając by nie wdepnąć w nie. Wylałam błoto. Wzięłam miskę. Poszłam pod rynnę do pojemników. Uzupełniłam po wrąbek miskę. Stękając uniosłam ją. Niosłam ostrożnie przed sobą. Oczywiście przełażąc przez żywopłot zalałam sobie stopki. I dalsza część drogi mlaskało mi w butach. Doszłam do drzewa gdzie wsio stoi. Ostrożnie umościłam michę na ziemi. Spojrzałam z zadowoleniem na czysty płyn. Dno widać było. Wzięłam wiaderko z wodą. Poszłam pod rynnę. Wylałam wodę do większego wiadra by na potem było.
I dopiero zajarzyłam jaka ja jestem bystra

Miast kubełkiem od razu dolac i donosić tom spacery z balią wędrowała
Przed wejściem do domu musiałam sobie stopy osuszyć
