Pojechałam , zmokłam, zmarzłam, ale kotki tym razem czekały na mnie.Jadziunia siedziała pod daszkiem takiej studni (?), ale zaraz przybiegła i dostała jeść pod pojemnikiem.Niedużo zjadła, bo odjechałam do Sowy, potem wróciłam i już jej nie było.Ona czuje się bezpiecznie przy mnie, ale naprawdę było już późno, nie mogłam długo czekać.Sowa czekała w krzaczkach i od razu też przybiegła.Była zadowolona, bo dostała surowe mięso i śmietanę.To są jej przysmaki.Jimi się nie pojawił
Conchita, bo tak Dorota nazwała małą czarną ma czwórkę kociąt.Jakaś pani, pracownica chyba obiektów sportowych pokazała mi, gdzie są kotki.Tam jest taka wiata, są poukładane deski i koty tam mieszkają.Jedzenie dostają, byle co, ale zawsze.Wyrzuciłam tylko wędzoną rybę, ohydną, z ośćmi, dałam swoje jedzenie.Przed chwilą Dorota wróciła stamtąd i mówiła, że śmietanka ( 30%) została wypita, suchej karmy było mało, więc dorzuciła, surowe mięso zniknęło, została tylko mokra Smilla.Kotki mają chyba 2 miesiące, są dość chude, ale oczka mają ładne.Są trochę dzikawe, ale ciekawskie.Są dwa krówki, ciemna szylcia i czarne coś.Zrobiłam zdjęcia, nawet przez przypadek nagrał mi się króciutki filmik.Zdjęcia ciemne, potem coś spróbuję je podrasować.
