Wczoraj od godziny 22 mieszkają z nami Sigiliata i Cinammus (Biszkopt).
Podróż zniosły dobrze, siedziały cichutko przytulone do siebie.
Transporterek spodobał im się na tyle, że po przybyciu wcale nie śpieszno było im wychodzić. Pokręciłam się trochę po mieszkaniu od czasu do czasu do nich zaglądając, ale one nieczułe na moje zainteresowanie, a przy próbie kontaktu sykające, pozostały w budce.
Jak sie obudziłam w nocy, to transporterek był pusty bo kotki przeniosły się pod sofę. Próbowałam je wywabić zabawkami, ale nie był to dla nich właściwy czas.
Po kolejnych dwóch godzinach obudziło mnie miauknięcie. Szukam pod sofą, a tam pusto. Tym razem znalazły się w kącie w przedpokoju. Sigiliata użyła Biszkopta jako ciepłego dywanika - bidak leżał na zimnej posadzce. Podchodziłam wolniutko, wolniutko i pozwoliły się pogłaskać

. Bez syczenia i wrogich gestów, ale jeszcze nie w pełni odprężone. Trwało to może dwie minuty, potem biszkopt zechciał odmaszerować (może mu jednak chłodem od dołu ciągneło), a Sigi za nim. Znowu pod sofe.
O trzeciej nad ranem obudziło mnie tuptanie (czy to możliwe?) po mojej sypialni. Jak tylko odwróciłam głowę to kotek czmychnął. Wkrótce podchody zostały wznowione, obydwa maluchy krążyły kilka minut wokół łóżka (a ja znieruchomiała). Cinammus to nawet na moment się wdrapał, żeby mi się bliżej przyjrzeć. Na głaskanie nie było szans- uciekł zanim zdążyłam spróbować.
Teraz siedzą pod sofą. Sigi znalazła wewnątrz sofy jakąś półkę o której istnieniu nie mieliśmy nawet pojęcia. Na półce siadają na zmianę, tylko słodkie łapki wystają
Troszkę sie niepokoje,

, bo pod sofę miseczek ani kuwety nie wcisnę, ale potem się pocieszam, że jak je natura przyciśnie, to się same wychylą.
Na razie uzbrajam się w cierpliwość i zbieram pokłady czułości.
