Odwiedziłam dzisiaj panią Danusię. Krówek śliczny, ale strasznie się boi obcych. Był przerażony, kiedy chciałam go pogłaskać. To niestety efekt braku kontaktu z ludźmi, bo biedulek siedzi sam z trzema innymi kotami w małym pokoju.
Pani Danusia nie ma dla nich czasu - obowiązki już ją przerastają. Do tego codziennie przeżywa dramaty. Byla dwa dni temu świadkiem potrącenia kota przez samochód. To był piękny pers - albo komuś uciekł albo został wyrzucony (miał obróżkę z dzwoneczkiem). Niestety, pani Danusi nie udało się go zabrać do domu bo siedział w ogródku i nie chciał do niej podejść. Przez kilka dni nosiła mu jedzenie - przedwczoraj on był po drugiej stronie ulicy. Kiedy ją zobaczył, wybiegł na ulicę, akurat jechał samochód i go potrącił. Kobieta z samochodu bardzo zdenerwowana zadeklarowała się zabrać go do lekarza i pokryć wszystkie koszty. Niestety, persik uciekł do ogrodu. Pani Danusia z panią z samochodu poszły do właścicielki ogrodu z prośbą o wpuszczenie do ogrodu i poszukanie kota, ale to paskudne babsko (ma na swoim koncie wiele wyrzuconych kotów i psa) stwierdziła, że ma w d....e kota i nikogo nie wpuści do ogrodu. Pani Danusia kilka razy chodziła w tamto miejsce, sprawdzała, czy kocurek przypadkiem nie wyszedł, ale bez rezultatu. Jeszcze dzisiaj poszła do właściciela ogrodu (męża babska), ale niestety okazało się, że facet nie ma klucza do części ogrodu, w której kocurek mógł się schować. Tak więc nawet jeśli kotek potrzebuje pomocy nikt nie jest w stanie mu jej udzielić. Z tą babą pani Danusia miała już wcześniej różne przeboje, nieraz w różnych sytuacjach wzywała straż miejską, ale straż zwykle twierdzi, że nie ma prawa wejścia na prywatną posesję i tak wyglądają te ich interwencje. I takie historie pani Danusia przeżywa parę razy w tygodniu - psychicznie jest wykończona. Opowiadała mi, że na ul. Suzina (to Żoliborz) jest mnóstwo niewysterylizowanych kotek, ciągle są małe bestialsko zabijane - nikogo to nie obchodzi. Pani Danusia nieraz interweniowała, ale wszyscy mają to w głębokim poważaniu - straż, urząd miasta, wspólnoty mieszkaniowe. A ona to bardzo przeżywa, nie śpi po nocach, denerwuje się - a ma chore serce. Płaci zdrowiem za swoją wrażliwość i serce dla zwierząt - nie potrafi przejść obok potrzebującego kota. Ale nie daje już rady. Rozpisałam się, bo to strasznie smutne, że ciągle traktowanie zwierząt jak nikomu niepotrzebne przedmioty jest na porządku dziennym i nawet organizacje powołane do pomocy w takich sytuacjach nic nie robią. Mamy niezła ustawę i cóż z tego? Ustawa sobie a życie sobie. Smutno mi.
