» Czw kwi 10, 2008 23:23
Historia, która się wczoraj wydarzyła.
Jadę na łapankę. Telefon, że na Powiślu jest kotka, która się dopiero co okociła. Nie wiedzieć czemu okociła się na betonie w zagłębieniu przy piwnicznych oknie. 5 młodych. Apel: proszę ratować, 2 już nie żyją.
Pojechałyśmy z Iwona i jej Asią zobaczyć jak to wygląda.
I faktycznie. Kociaki 2-3 dniowe, pod gołą chmurką, beton, dobra dusza wrzuciła ręcznik. 2 maleńkie ciałka, obok matka z przytuloną trójką. Matka piękna buraska, dzieci będą buro-rude.
We czwórkę (z dobrą duszą) próbowałyśmy złapać matkę. Uciekła, niedaleko. Decyzja: łapiemy na maluchy. Przełożyłam te maluszki razem z ręcznikiem do kontenerka, przystawiłyśmy klatkę. I czekamy. Za jakiś czas kotka przyszła, wpadła do klatki przeskakując zapadnię, porwała jedno dziecko i biegiem uciekła. Wpadła przez zamkniętą furtkę na jakieś podwórko i zniknęła. To podwórko to początek góry lodowej, plątanina małych ogrodzonych podwórek, milion schowków. Ogarnęła nas rozpacz i rozterki.
Zadawaliśmy sobie pytanie, czy wróci po następne. Powinna wrócić, ale czy na pewno. A jeśli nie wróci poświęcając dwoje dzieci, dla jednego uratowanego, jakie szanse ma człowiek w utrzymaniu przy życiu 2-3 dniowe oseski? Na wszelki wypadek zmieniliśmy system zamykania się klatki. A jeśli wróci i złapie się, to co z kociakiem już zabranym przez nią? Zginie. Nie ma szans, po ciemku w labiryncie znaleźć kilkucentymetrowe maleństwo.
Rozterka i dyskusje trwały długo. Wreszcie patrzymy, zbliża się kotka. Przyszła po następne dziecko. I złapała się. W tym momencie z ciężkim sercem uznaliśmy, że zabieramy matkę i dwa kocięta, poświęcając życie jednego. Nie ma czasu szukać, bo te dwa już wyziębione i ok. 1,5 godziny bez matki. W międzyczasie doszedł do nas mąż Iwony, Jacek. Gdy samochód był już zapakowany, maluszki zabezpieczone bez dalszą utratą ciepła, Jacek oświadczył, że zostaje razem z Asią i jeszcze się rozejrzą.
Gdy dojeżdżałyśmy do mnie do domu, telefon. Jacek, z ogromnym samozaparciem, intuicją, ryzykując zdrowie (o życiu nie wspomnę) i pobicie przez mieszkańca i ciecia bezbłędnie zlokalizował kryjówkę, w której matka ukryła pierwszego maluszka. TO BYŁO NIEPRAWDOPODOBNE!
Dojechałyśmy na miejsce całe we łzach, z ulgi, radości. Jacek maluszka podniósł z ziemi, owinął w asiowy szaliczek i umieścił pod koszulą. Po czym oboje wystartowali i na piechotę przebiegli ok. 3 km w niecałe 15 minut. Jacek dostał ode mnie buziaczka, no i chyba był kapkę zaskoczony.
Rodzina została umieszczona w klatce w cieplutkim pomieszczeniu. Matka dostała karmę i wodę. I wyglądało na to, że wszystko będzie już dobrze.
Dziś po południu zeszłam zobaczyć jak sprawy wyglądają. Już o kilkanaście metrów przed drzwiami usłyszałam kocięcy rozpaczliwy płacz. Okazało się, że kocię dotykane przez człowieka zostało przez matkę odrzucone. Darło się naprawdę wniebogłosy. Przyjechały zaraz Iwona i Asia. Wydostałam z klatki maleństwo, wyziębione, głodne. Asia owinęła je szmatkami prawdziwego polara, wymasowała brzuszek. Ja znalazłam trochę mleka dla małych kociąt. Iwona je zrobiła. I dziewczyny nakarmiły. Male wessało w siebie na pierwszy posiłek 2 cm. Zaraz też zamieniło to na siusiu. I problem: jeśli ma mieć szansę przeżyć (wiemy, że szansa jest 1 na 1000...), to musi mieć 24-godzinną opiekę. Dziś prawdopodobnie ukończyło 4-ty dzień życia, jeszcze pępowinka wisi.
I tu nie mam słów uznania. Cała ta wspaniała rodzina jednym głosem powiedziała: BIERZEMY GO, BĘDZIEMY RATOWAĆ!
I to jest właśnie ta historia. W ogromnym skrócie.
A wczorajszy dzień wcale się tym nie skończył, bo z innego miejsca w Warszawie otrzymałam informację, że złapały się na zastawione pułapki dwa koty. Tam łapiemy kotkę, która lada moment się okoci. Bardzo zależy nam na tym, aby nie powtórzyła się taka historia. Ale pewnie czeka nas klęska, ponieważ karmicielka jest skończoną idiotką. Zanim zaczęłam pisać wątek, wróciłam z łapanki - przez tę durną tępą babę prawdopodobnie straciliśmy ostatnią szansę na złapanie kotki. Jestem wściekła, mogę m mordować.
Przepraszam, że tak długo pisałam , ale zawsze ostrzegałam, że krótko nie potrafię. Proszę, potraktujcie to jako mały wtręt do
SKRZATOWEJ HISTORII.