Po południu odwiedziłam Zafelixowanych sąsiadów, jak to określiła Hana
Trochę zawiedziona, bo Felix... czyli Maks mnie nie poznał

I czmychnął na mój widok pod stół kuchenny...
Ale z drugiej strony... bardzo lekko na sercu i duszy, bo kocurek trafil na cudownych, doswiadczonych i wyrozumiałych opiekunów.
No i mieszka tuż-tuż
Biegałam z aparatem, desperacko próbując sporządzić fotograficzną dokumentację z wizyty.
Felix Max nie wiedział o co chodzi, uparcie czmychał przede mną... i obserował mnie spod krzesła / fotela...
A ponoć jest już w pełni nakolankowy, mruczący... Dla Swoich Ludzi.
Ale boi się obcych. I słusznie. Rozsądny zwierzak
Chyba dla zachowania równowagi w przyrodzie

olbrzymi (naprawdę nie widziałam tak gigantycznego kota

) kastrat Albert nachalnie barankował mój aparat i moją rękę. I też nie mogłam go sfocić...
Dowiedziałam się, że Felix Max sprząta w kuwecie po Albercie

, czule wylizuje mu uszy i w ogóle miłość międzykocia kwitnie.
No, oby tak dalej
Urósł nam chudziaczek...szkoda tylko, że foty mi nie wyszły
Widać na nich tylko mały kawałek Felixa...
A to jedyne niezbarankowane zdjęcie Alberta
