Witam....
jeszcze chorobliwie...
Miraclle dzięki
Połączę opowiadanie z rozważaniami na temat Lali.
Prawie trzy lata temu, w chłodny jesienny dzień usłyszałam koci płacz. Rozejrzałam się i zobaczyłam śliczną burasię. Płakała żałośnie i wymownie patrzała. Zrozumiałam,że była głodna. Po cóż innego zbliżałaby się do nieznanego człowieka. Dostała jedzonko pod krzaczkami, ponieważ Babcia nie zapałała do niej sympatią. I od tej pory ten rytuał powtarzał się codziennie. Najpierw słychać było płacz, potem pod krzaczkami pojawiała się Beksa. Powoli zaprzyjaźniałyśmy się. Bardzo późną jesienią i zimą doszedł jeszcze jeden zwyczaj. Po wyjściu z mojej działki szłam na działkę pana W. Nakarmić krówkową gromadkę, którą już poznaliście. Beksa zawsze mnie odprowadzała ; co jakiś czas wybiegała przede mnie i fik na boczek, a potem brzusio na wierzch do głaskania. Fajnie wyglądało to zimą, bo Beksa robiła na śniegu ślizg na brzusiu pod koniec przewracając się na grzbiet i domagając się głasków. Nie mogę sobie przypomnieć czy zrezygnowała kiedykolwiek z tego rytuału, choćby ze względu na niską temperaturę. W zeszłym roku Beksa wyprowadziła mnie w pole. Byłam święcie przekonana,że jest wysterylizowana. Przychodziła szczupluteńka, tylko trzy dni będąc dziwną, co ja spisałam na karb robali

i podałam jej tabletkę na odrobaczenie. W piękny wrześniowy dzień zeszłego roku zobaczyłam Beksę i kociaczka. Wściekła na siebie pomyślałam: ok. jedno dziecię...nie było widać...teraz wiem co mam robić...itd...innych wypowiedzi nie przytoczę

Czy słyszycie moje dalsze wypowiedzi kiedy zobaczyłam drugiego kociaczka? ...No to wyobraźcie sobie następne....kiedy z krzaczków wyłonił się trzeci....a po chwili czwarty maluch. Dziczkiiiii...okropne. Jedzonko dostawały przy malinach i najmniejsza próba zbliżenia kończyła się ucieczką w maliny lub pod krzaki. Chodząc do pana W. odkryłam przy której działce koteczka się zatrzymała. Maluchy siedziały tam na werandzie i wygrzewały się. Widziałam też otwarte okienko piwniczne. I znów nadeszły zimne dni...koteczki coraz dłużej przebywały u mnie, aż w końcu wychodziłam z działki a one zostawały. Babcia nie znosząca Beksy, goniąca ją do wygonienia z działki, na maluchy nie reagowała wcale. Z czasem nawet zaczęła im matkować: wylizywała ich pyszczki, bawiła się z nimi lub obserwowała co robią....Odkryłam powód przeniesienia się dzieciaczków na moją działkę.....okienko piwniczne na tamtej działce zostało zamknięte. Beksa znalazła gdzieś schronienie a swoje dzieci oddała pod moją opiekę...i Babci

Maluchy powoli oswajały się ze mną, kojarzyły moje przyjście z jedzonkiem wybiegały z podniesionymi ogonkami-antenkami. Któregoś dnia znalazłam jednego z nich zagryzionego przez psy.....poprzedniego dnia dał mi się po raz pierwszy pogłaskać

. Zostały trzy: Lala, Maciejka i Jacek vel Szczypiorek. Oswajały się przez całą zimę. Pierwszy pokochał mnie Jacek i siedzi mi teraz na karku jak plewię. Dziewczyny trochę później. Wiosną tego roku Lala, Maciejka i ich mamusia Beksa zostały wysterylizowane. Okazało się,że wszystkie są kanapowe.....Musiały wrócić na działkę

Jeśli chodzi o domek dla Lali...hm...nie wiem jak Lala zareagowałaby na innego ludzia. Ona najpóźniej dała mi się dotknąć, ale za to teraz domaga się pieszczot, brania na ręce, na kolana, wywala brzuszek. Nie boi się mojego męża: nie jest wylewna do niego ale nie ucieka na jego widok, chociaż nie widzi go przecież codziennie. Lala nie zna ulic z samochodami, gwarem miejskimi i zagrożeniami miasta....działkę mam w głębi terenu, blisko łąk. Boję się swojej pomyłki w ocenie domku i narażenia jej na niebezpieczeństwo....chyba za dużo czytałam miau.pl