
Pojechałam z Ebolą do weta. Taksówką. W połowie drogi zaczęło mi podejrzanie śmierdzieć. Ale nic nie mówię, taksówkarz też nie. Tylko jakoś podejrzanie przyspieszył.
U weta wywaliłam podkład, załatwiliśmy, co trzeba, dzwonię po taxi i widzę, że goły transporter znowu brudny. Zakotwiczyłam pod najbliższym koszem na śmieci, wycieram chusteczkami, chusteczki się skończyły, transporter prawie wytarty, wsiadamy, jedziemy, ja ciągle węszę, ale chyba nic nie czuć. Wysiadam, zaglądam do transportera, a tam paw. No to biegiem do domu i zaklinam, żeby się maupa w tym nie rozsiadła. W domu - niestety. Kot brudny, transporter brudny, w łazience zatkany główny odpływ.
Kot przetarty na mokro, transporter czeka, aż zadziała kret.