Chociaż końcówki nie miała miłej

I w sumie zaskoczeniem było, że odeszła już dziś w nocy...
Ona miała problem z zaparciami, jakoś staraliśmy się to łagodzić. Jednak po zwichnięciu biodra miesiąc temu problem się nasilił. Była konieczność codziennego podawania parafiny. Ostatni tydzień zatkała się na dobre, wczoraj byliśmy na lewatywie wieczorem. O 19. Musiała też najpierw mieć wygrzebany kawałek kału, bo uniemożliwiał wsunięcie rurki od lewatywy. Dostała też wczoraj zastrzyk rozkurczowy, antybiotyk (jakieś ryzyko było zapalenia) i jakiś zastrzyk na wzmocnienie pracy serca. Bo sporo stresu i bólu kosztowała ją ta lewatywa (bardzo suche masy kałowe w jelitach...). Wróciliśmy do domu i o 23 nagle jej się pogorszyło, pływała mi w powietrzu, widać było, że nagle zaczęła się agonia, jej zachowanie nie pozostawiało żadnych wątpliwości

Nie mam pojęcia, co spowodowało takie nagłe pogorszenie, aż do zgonu?
Faktycznie, ona ostatnie dwa miesiące ledwo ciągnęła, widać było po niej lata, straciła apetyt, w ogóle nie chciała pić, jeszcze to zwichnięcie wyraźnie niefajnie na nią wpłynęło. Spodziewałam się, że w każdej chwili może odejść, ale czemu akurat tak po zabiegu? Czy nie wytrzymała stresu i nieprzyjemnych odczuć związanych z lewatywą? Czy może jelita nie wytrzymały tej interwencji? Można gdybać, ale to bardzo dziwne
