Gdy wracam z rehabilitacji skracam sobie drogę idąc przez teren kościoła. Nie tylko oszczędzam czas ale omijam nie ogarnięte ulice (tam zawsze jest wycyckane) i kawałek idę patrząc na stare sosny.
Dziś było tak samo. Tylko że coś darło się w koronach sosen. Słychać było już przy wyjściu ze szpitala. Podeszłam, zadarłam łeb i słuchałam skąd dziwny odgłos dobiega. Kto go wydaje. Jakby pójdźka swoje arie wykonywała. Szukałam wzrokiem winowajcy wśród fantazyjnie wygietych, starych konarów . No nic nie widać. Drepczę i drepczę. Zerkam i zerkam. Nagle jakiś lekki ruch, gdzieś poniżej, zwrócił moją uwagę. I... Na starawej , ogołoconej z kory sośnie siedział...dzięcioł czarny. Duży i piękny samczyk błyskał czerwoną jarmułką. Jak mistrz olimpijski "w skałkach" przeskakiwał po pniu, bacznie wpatrując smakołyków. No dobra. Jest piękny. Ale czy to jego dziób wydał takie dziwne odgłosy? Jak na zamówienie dziób się otworzył i w świat poszła pójdźkowa melodia. No, plagiat czysty. Jeszcze chwilę pobrykało ptaszę i...odleciaaaaało trzepiąc głośno skrzydłami.
Przyroda nie przestaje zadziwiać. Dzięcioły znamy głównie z pukania w drzewo. Skąd nam, mnie, się wzięło przekonanie, że nie potrafią jak inne ptaki mieć swoją gwarę? A mają wszak drugą naturę. Ptasią.
Byłam świadkiem jak dzięciole podrostki ganiając się radośnie ćwierkały i świergoliły. Jak dzieci ludzkie gdy się dobrze bawią. Teraz doroślak pokazał na co go stać.
Nie żałuję, że zatrzymałam się. Choć deczko zrobiłam z siebie pośmiewisko

bo przechodzący ludzie nie omieszkali zatrzymywać się i gapić,pytać co wyprawiam. Zaczepiać. I poszli dalej.
A ja miałam fajny poranek.