A wracając do tematu

to my nadal szukamy. Wszyscy trzej.
Ugrzęzłam w Piekarzach...
No i tak. Po ostatnich falstartach adopcyjnych muszę zebrać siły, aby dalej ruszyć z ogłoszeniami w wielki świat... uff.
A kocurki rosną, rozkochały mnie w sobie, i chyba z wzajemnością. Będzie nam się trudno rozstać.
Piekarze mają swoje przelotne ksywki. Najmniejszy, najdrobniejszy ma na imię Strzałka, ze względu na najwyraźniejszą Strzałkę na nosku. Strzałka, pomimo, że był złapany w pierwszej kolejności nadal jest dość płochliwy (uznaje jedynie mnie, mogę go brać na ręce i miętosić) przed TŻtem zwiewa.
Średni Piekarz, złapany później, to Dwójka lub Krzykacz (właściwie Trzaskun, gdyż w kuchni, na moj widok wrzeszczy charakterystycznym, lekko trzeszczącym miaukiem) dwójka jest nieco odwazniejszy niż Strzałka, jednak to wciąż nie to samo... co trzeci Piekarz.
Trzeci, największy, najpóźniej złapany, to Niedzwiadek, zwany Misiem a ostatnio Tytusem. To Zwierz co się ode mnie Nie Odkleja, mam z nim nie lada problem, bo ponad kocie towarzystwo, Niedzwiadek preferuje moje towarzystwo. I rośnie z niego prawdziwy Niedzwiedz, jest największy z trojga rodzenstwa...
Praca z kotem na kolanach, na klawiaturze, z kocimi łapkami trącającymi okulary stała się normą. Jestem notorycznie obsliniona i obcałowana. Braciszkowie śpią przytuleni, na kanapie, a ten mały odmieniec zostawia ich i wspina się, by być bliżej człowieka...
Jest cudownie, nadprogramowo wręcz miziasty
Ja nie wiem, jak ja go oddam...
TŻ też pała do niego nadzwyczajnym sentymentem. "Miałeś szczęście, kocie, powtarza... zostałbyś w tej zimnej piwnicy". Powtarzam mu zatem do znudzenia historię o piórkach, o tym, że po tylu nieudanych probach straciłam już nadzieję, że ten kociak wejdzie do klatki łapki, pozwoli sobie pomóc... Że to była ostatnia próba łapania go.. O tym, że stał się mały cud, w życiu tego małego kota. Nasza mała pozytywna mantra.
