



Wobec dużych kocurów robi się bezczelny - skacze na nie bez litości, na grzbiet, głowę, albo gryzie w tyłek. Dziś Snooker, już mocno wyprowadzony z równowagi, gdy taki pyrtek rzucił się na niego kilka razy i go na plecy obalił (oj, już dawno nie zdarzyło się, żeby Snookerkowi ktoś lanie spuścił) próbował go dyscyplinować. Zła mina, uszy do tyłu, ogon chodzi i paca łapą. Tak już całkiem na serio, bez wygłupów. Pyrtek go dalej zaczepia, choć pacanie łapą trzyma go chwilowo na dystans. Snooker coraz bardziej nerwowy, włącza do arsenału syczenie. Mały dalej chodzi wokół niego bokiem, szukając okazji do ataku, ciągle świetnie się bawi. I jaki był finał? Otóż Snooker, udając, że ma ważną sprawę pośpiesznie się oddalił - no to pyrtek ugryzł go w tyłek. Snookerek, zamiast mu oddać, skoczył na samą górę drapaka i zajął się myciem, starając się sprawiać wrażenie, że od dawna to planował. Powiedzmy sobie szczerze, poniósł klęskę wychowawczą
