
Z małymi kotkami niestety dość często się tak właśnie zdarza, że pozornie zdrowe nagle chorują i umierają.
Wzięłam kiedyś ze schroniska w Sosnowcu (nieplanowanie zresztą bo pojechałam po psa a wróciłam z psem i kotem) małego niebieskiego kociaka, którego nazwałam Gorcio.
Personel bardzo mało o nim wiedział niestety, pan który go wydawał nie bardzo nawet był w stanie powiedzieć skąd kotek jest poza tym że jest "bardzo młody,jakieś 6 tygodni, a da pani radę?". Szkoda było zwierzaka trzymać w takich warunkach,doświadczenie z kociakami miałam więc uznałam że zabieram i odchowam pędraka sama.
Kociak poza sporym wychudzeniem (cóż,schronisko,można tego oczekiwać niestety) był bardzo ruchliwy,zdrowy etc.
Inna sprawa że w domu okazało się, że kotek nie ma 6 tygodni- jak obejrzałam ząbki które dopiero co się przebiły- i to nie wszystkie- to wyszło że maluszek może mieć maksymalnie 4. Karmienie po 3-4 razy w nocy i kotek rósł jak na drożdzach.
Zaszczepić ani odrobaczyć wet nie pozwolił - trzeba było go najpierw solidnie odżywić aby ewentualne odrobaczenie miał przeżyć.
Wszystko było ok, aż po 3 tygodniach kotek nagle miauknął boleśnie, dostał biegunki i padł niemal natychmiast. Błyskawiczna jazda do jedynej zawsze czynnej w okolicy kliniki Molickich w Dąbrowie Górniczej oraz jeszcze szybsza interwencja dr. Klorygi (wystawił pacjenta za drzwi i wziął nas na cito) zapobiegły zejściu za pierwszym razem,choć kotek mimo kwadransa jazdy samochodem właściwie już nie oddychał jak wpadłam z nim do gabinetu.
Kot skończył z przeciętą łapą aby dało się dożylnie podać leki (lekarz bardzo przepraszał) jednak po 30minutach już był na nogach. Duża dawka leków szybko przywróciła go na ten świat. Okazało się, że pierwszym winnym było skrajne odwodnienie (kot jadł i pił) oraz prawdopodobnie zarobaczenie. Gorcio dostał kroplówki wzmacniające, antybiotyki i masę innych leków, zostawiono go też na noc w inkubatorze aby ogrzewać. Od początku dzięki bardzo nietypowemu umaszczeniu oraz dużej kontaktowości stał się ulubieńcem personelu.
Oddano mi go drugiego dnia, w dobrym stanie, wciąż na zastrzykach.
Przez pół dnia było dobrze,potem kotek zrobił się dziwnie ospały co mnie zaniepokoiło i wrócił do lekarza. Znowu lekkie odwodnienie,kolejna kroplówka.
Dwa dni spokoju kiedy tyko dostawał leki, znowu lekkie pogorszenie. Póxniej wydawało się że wszystko idzie już ku lepszemu, umówiliśmy mu odrobaczenie na wtorek (miał nocować gdyby coś miało pójść nie tak) oraz zdjęcie szwów z łapki na środę.
Niestety maluszek nie doczekał

W poniedziałek doszło do kolejnego nagłego załamania i rodzice w bardzo złym stanie zawieźli go ponownie do kliniki. Kolejna akcja ratunkowa i znowu się udało, jednak kotka już nie oddali.
Diagnoza z robaków zaczęła się zmieniać na dużo poważniejsze schorzenia jak hipoglikemia- lekarz z którym rozmawiałam telefonicznie (byłam na wyjeździe) ostrzegał mnie że sprawa wygląda poważnie,kotek zostaje i robią mu szereg badań przez noc a potem zasiadają i naradzają się co może być przyczyną problemów. Wstępną nową diagnozę przedstawią mi kolejnego dnia koło południa jak przyjadę do lecznicy.
O 22 z kotkiem było ok- siedział w inkubatorze dokarmiany świeżo przebadaną dziczyzną.
Przed 6 rano telefon, że już nie mam się co spieszyć z powrotem na godziny południowe.....

Za 4 razem nie zdołali go uratować

Ostateczna diagnoza jaką postawiono wieczorem stwierdzała, że Gorcio miał najprawdopodobniej genetyczną niedoczynność wątroby i zaburzone wchłanianie z przewodu pokarmowego. Na dłuższą metę i tak nie zdołali by nic zrobić.
Dopóki był malutki układ jeszcze jakoś pracował, kiedy zaczął rosnąć organizm nie dał rady i kotek zwyczajnie się zagładzał i odwadniał

Przepiękny niebieski kotek z napruszaną na grzbiecie jasną półdługą sierścią i ciemniejszą plamą na pyszczku...
Prawdopodobnie "wynik" jakiejś pseudohodowli gdzie krzyżowały się spokrewnione koty przekazujące dalej wadliwe, pouszkadzane geny:/
Od tamtej pory całkowicie straciłam zaufanie i słabość do ślicznych, nietypowych w umaszczeniu, "po rasowych rodzicach ale bez papierów,bo papiery drogie", kociaczków sprzedawanych na internecie czy wówczas jeszcze na bazarach po okazyjnych cenach.
Szczególnie, że nie dłużej jak pół roku później kobietka na targu w rejonie gdzie mieli zwierzęta usiłowała mi wcisnąć bardzo podobną krzyżówkę (tylko bez ciemniejszego pyszczka) kociaczka "po rasowych rodzicach, za jedyne 200zł"....
********************
Opiekunce Rysia współczuję głęboko bólu i traumy.
Mnie nie przeszło do końca pomimo upływu prawie 8 lat....