ewa_mrau pisze:ASK@ pisze:[...]łapałam ją ja wielokrotnie[...]
a jaką masz klatkę?
może masz dostęp do klatki
broka?
(brok -> nick na forum)
jeśli tak, to mam sposób na taką oporną kocicę
---

Ewa, dzięki za podpowiedzi. Nie zajrzałam wczoraj bo padłam. Na amen. Tak mnie kręgosłup boleć zaczął, że po zażyciu specyfików odpłynęłam. Ledwo nery wykroiłam kotom. Sama sobie winna jestem bom zamiast iść na okrągło do dzieci pod siatką przeszłam. Ku uciesze męża co obserwował me zmagania. takie wygibasy to nie dla mnie. A ja cięgiem głupielok.
Mam dostęp do podobnej klatki. Moja też jest bardzo podobna tylko nie ma "okienka" na górze. I jest cięższa i chyba dłuższa. Tak moje barki odczuwają. Obecnie pożyczyłam ją. Postaram się poprosić o fotki.
Danusiu, to są niezrównoważone baby. Chyba lepiej udawać, że ich nie ma. Robić swoje. Próby nastraszenia ich złymi ludźmi co to krzywdę zrobią kotom nic nie dały. Tłumaczyłam nie raz, że każde kręcenie się i gadanie ... to niebezpieczeństwo. Spłynęło po nich. Krzywda się stała się już namacalna dzięki ich zabiegom a one nadal swoje robią. Czyli szkodzą. Leje deszcz a maleńtasy w tych paletach siedzą. Mogły być w ciepłej budce. Tylko dzięki nim i ich "pracom" kotka wyniosła się. Nie poczuwają się do winy.
Liczyłam ,że Gabryśka przeniesie je w nocy. Zimno jest i mokro. Rano jednak zastałam dziwny widok. Na tyłach palet zbudowały baby ordynarną konstrukcję dachową składającą się z drzwi od lodówki, folii czarnej i kostki chodnikowej. Wszystko oparte o płot i palety. Widoczne z parkingu i chodnika. Pod spodem stoi pudełko ze szmatami a w nim ...siedziały maleńtasy. Ni jak sprzątnąć tego się nie dało. Raz ,że one pod spodem. Dwa, po drugiej stronie tłum pracowników się kręcił. Deszcz leje to ludzie może, nosząc parasolki, nie zauważą tego tworu budowlanego. To paskudne zwrócenie uwagi na kocią rodzinę. Zaraz ADM się czepnie. I kierownictwo sklepu wkroczy bo trudno nie dostrzec. Jak do nornic nie dociera ,że każde takie "prace" i jej efekty to zagrożenie dla kociej rodziny to ja nie wiem jak im tłumaczyć.

Już raz postawiły podobnego koszmarka pod oknem lokatorki. Ona godziła się na karmienie dzikunków ale nie na budowle. Babka wkurzyła się. Gdy administratorka miała do nich pretensję to ... zwaliły wszystko na mnie. One nic nie wiedziały. Nic nie zrobiły. Wyparły się swoich prac. A potem wyparły się przy konfrontacji ze mną, że mnie obciążyły winą.
Swoją drogą, cięgiem chodzą, grzebią, bytują...ale o daniu żarcia zapominają. W miskach nic nowego nie było. Nic co nie byłoby moim żarciem. Wyżywić taką rodzinę to trzeba się nanosić pojemników. Saszetka mojego felixa nie załatwi sprawy. Gabryśka ma 5 maluszków. 3 czarne. Jeden czarny z białym gardziołkiem, jeden biało-grafitowy. Taką rodzinkę wykarmić to trzeba mieć hektolitry żarcia i nie jedno kocie mleczko.
Gabrysia zadziwia mnie. Ona, taka przenosząca dzieci, teraz już ponad tydzień siedzi w jednym miejscu. Na kotłowni ma tyle kryjówek naszykowanych. Wypakowanych polarami i kołdrami. A ona w tym mokrym i niebezpiecznym paletnisku koczuje.
Noszę zróżnicowane jedzenie. Duuużo! Liczę ,że dzieci zaczną szybko same jeść. Mięska różne, nerki, wątróbkę ulubioną Gabryni, tacki/saszetki kittenkowe, słoninkę ... Wszystko teraz znika. Maluszki są drobniusie. O niebieskich oczkach. Mało poradne. Bardzo jeszcze od matki uzależnione.