Dzisiaj kiedy wróciłam z pracy, Panowie grzecznie spali sobie na narożniku. Chwilę z nimi posiedziałam i zapakowałam małego kiciaka do transportu, bo mus był iść do weterynarza. Kurcze on niczego się nie boi, albo tylko takie sprawia wrażenie.

Nie miauknął ani razu, a u Pani weterynarz to nawet mruczał. Kiedy go kuła, rozglądał się na wszystkie możliwe strony. Jechał ze mną tramwajem, spacerkiem sobie przeszliśmy i nic, żadnego rozpaczliwego miauknięcia. Twardziel z niego.. chociaż nie do końca, bo w sumie czegoś się boi, a raczej kogoś - wujka Pirata.
Zaczepia, rozrabia z nim, normalnie jedna wielka kotłowanina się dzieje, a Pirat go szturchnie, popchnie, poliże futro, przytrzyma łapami i co? Jak tylko Cipcipowi uda się wyrwać z objęć Pirata, biegnie do mnie coby się ukryć za moimi nogami, albo na kolanach.

A później wiadomo znowu chyłkiem wraca i zaczepia wujka.
Zaczynają rozrabiać, oj zaczynają. I ładnie też jedzą!
A teraz Cipcip wpakował się przede mnie i patrzy co ja piszę, a nawet łapką sprawdza czy dobrze piszę. Tak więc, muszę kończyć!
