W piątek albo w sobotę pojedziemy na testy i szczepienie.
Wczoraj wtłoczyłam im tabletki na odrobaczenie. Efekt? Podrapane ręce, dekolt, zaplute łóżko i podłoga.
Pipi - ok. Troszkę warczała, ale włożyłam, zamknęłam, pomasowałam gardło - poszło. Bobik - w sumie to jeszcze szybciej. Za to Zuuuuuziiiiaaaaaa..... to jest diablica!

Już widziała co się święci. Złapałam, posadziłam między kolana, przytrzymałam przy ziemi, otworzyłam paszczę, wrzuciłam, zamknęłam, masuję... czekam aż połknie... Wyrywa się, drapie, ślini. No nic. Chyba już. Puściłam. Zaczęła pędem biegać, ślinić.. tabletka wypadła!
No nic. Bierzemy drugą. Zawijam z narzutę. Udało jej się wyciągnąć łapy.. Zawijam po raz kolejny, otwieram paszczę, zabieram palucha spod zębów.... Znów się wywinęła. Ale nic to. Operację trzeba doprowadzić do końca. Zawijam, przytrzymuję, wrzucam, masuję. I nie puszczam, żeby sytuacja się nie powtórzyła.
Zaczyna się ślinić.. Myślę sobie - wykorzystam ten czas i przytnę jeszcze pazurki. Przytrzymuje łapkę, naciskam opuszki, przymierzam się... przytrzymuję łapkę, naciskam opuszki, przymierzam się... i znów.. przytrzymuję...naciskam.. przymierzam...
Zawijam! Trzymam! Zawijam! Trzymam!....pfff.... W końcu udało mi się przyciąć.
Puściłam. Kot zaczął latać po pokoju, ślinić się. Ale tabletka już nie wypadła. A przynajmniej nie cała, tylko malutki ośliniony kawałeczek.
Na szczęście nie obraziła się na mnie i normalnie przychodzi do głaskania.

Ale charrrrakterek to ona ma.
A potem dałam 4 tabletki psu: zawołałam, usiadł, zawinęłam każdą w plasterek żółtego sera... Jak zjadł, to dostał jeszcze plasterek szynki.

Aha. A dyskusję pod zdjęciem Zuzki powinnam tutaj wkleić.
http://www.mmzielonagora.pl/artykul/oto ... 56414.html