IrenaIka2 pisze::ok:

Trzymaj, trzymajcie. Są bardzo potrzebne.
gusiek1 gdzieś wypatrzyła gerberki za 3,99. Zostały zamówione coś z 50 sztuk. Ritunia nie ma chęci odejść od tego dania. Jestem deczko, a nawet więcej niż deczko

wydatkami jakie teraz nas spotkały i spotykają. Końca nie widać wizyt u specjalistów. Kardiolodzy, onkolodzy, stomatolodzy, dermatolodzy...leki...badania...Choroby... Dojazdy...
Włos się jeży na łbie. A w gratisie gerberki i melczko

Reszta to szczegół.
Dziś widziałam Igusię. Wracała z lasu. A tam jeszcze pustki były bo później wyszłam deczko. To na pewno ona. Drobniutka z "zapadniętym" od wygolenia brzuszkiem. Na mój głos zatrzymała się. Widząc,że zerkam na nią, spierniczyła aż kurz za małymi stopkami szedł

Takie wrażenie na kotach robię.
Całe szczęście ,że pod podłogą prawie wszystko zjedzone było. Może przełamały się.
Nawet przyroda mnie nie cieszy. Jestem tak zmęczone, że ledwo nogami ciągam idąc do futer. W pracy dłużej siedzę by odrobić/dorobić godziny. Nie chcę brać czasu z urlopów a do wetów trzeba jeździć. Sam Janusz nie chce. Co prawda Żwirunia do Kasi Jodkowskiej (dentystka) zatargał. Ale do transportera miał ...przyczepioną kartkę co zacz. Jak kot się nazywa, do kogo, na jaką godzinę, mój telefon i dane. Ponoć wzbudził rozbawienie ale nie przejął się tym. Bo na pytanie w rejestracji "do kogo" raczył był spracowaną rączką karteluszku wskazać. Przy płatności, gdy kartę odrzuciło (dużo powyżej limitu było

) też nie tłumaczył się tylko zadzwonił do zony. By to ona uczyniła. Panie zaufały nam i ich wypuściły z lecznicy. Choć wspominałam, by kota zostawił i wracał.

"Pozbędziemy" się w ten sposób obu problemów.

Oni dostaną nie opłaconego ,bez zębnego kota na utrzymanie. My zaś zatrzymamy forsę i darmozjada oddamy. Ale wrócili

z numerem konta. Wetki za nas poświadczyły.
Z dzieckiem też tak było. Znaczy się kiedyś z małą, chora Danusią poszedł on. Tatuś. Już zaczęłam pracować. Ale danka nie przyjęła tego do wiadomości cięgiem słabując. By nie zapomniał o co ma pytać (telefonów komórkowych wszak jeszcze nie było) szybko spisałam mu pytania i swoje obawy, spostrzeżenia. Gdy wróciłam z pracy i zaczęłam dopytywać się co lekarz powiedział otrzymałam ...swoją kartkę

, na której pod każdym moim pytaniem była odpowiedź pediatry. A gdzie się nie zmieściła robiła gustowne linie i strzałki. Nawet je ponumerowała bym wiedziała co do czego.

Okazało się ,że w gabinecie na pytanie co Danusi jest (doskonale nas doktoreczka znała) Janusz wyjął kartkę i jej pokazał. Więc ta zrobiła co zrobiła. Od tamtej pory widząc tatusia z córeczką bez słowa wyciągała rękę po notatki. A ja zaczęłam je staranniej szykować robiąc dostateczne dużo miejsca na odpowiedź.
Stąd wzięły się tzw kapowniki.