Jak by mi mało było zmartwień, przyszedł dzisiaj jakiś mężczyzna i prosił o pieniądze. Zadzwonił dzwonkiem do mojego domu. Takie rzeczy nie dzieją się w tej okolicy.
Lat 45-50, nieogolony, broda jasna z elementami siwizny. W lewym kąciku ust pomarańczowy ślad jak po czymś w puszce z sosem pomidorowym. Ciemnogranatowa kurtka. Czysta i powiedziałabym, że nowa, gdyby nie kilka rozdarć, między innymi na prawej łopatce i za prawą kieszenią na dole. Przy czym rozdarcia wyglądały na zrobione umyślnie, jak gdyby to była charakteryzacja. Spodnie w kolorze bladożółtym, wpadającym w beżowy, z pomarańczową plamą po farbie długości może 15-20 cm na wewnętrznej stronie nogawki trochę poniżej krocza. Buty brązowe letnie, skórzane albo udające skórzane (trochę podobne do tych:

), raczej w dość dobrym stanie. Dłonie spuchnięte z zimna, ciemnoróżowe, wpadające w brąz i w fiolet. O ile pamiętam z błyszczącą i spękaną skórą na wierzchu (oznaka uszkodzeń spowodowanych chłodem). Potem zorientowałam się, że przy tym wszystkim umknęło mi, czy miał coś na głowie. Chyba ciemną czapkę z krótkim daszkiem, chociaż nie jestem tego pewna.
Przyjechał na chyba czarnym rowerze ze staromodnie wyginaną kierownicą. Powiedziałabym, że to był stary składak (jak się kiedyś takie rowery bez marki nazywało).
Prosił o dwadzieścia złotych (dziwnie specyficzna kwota). Na jedzenie. Ale jedzenia nie chciał. Mówił, że czasami są takie sytuacje, że chociaż człowiek nie chce to musi prosić o pomoc, a także że na razie ma gdzie mieszkać, że nie jest groźny i nie muszę się go bać. Nie czułam od niego alkoholu, z drugiej jednak strony trzymał spory dystans. Pierwszą część miał jakby wyuczoną niczym rolę. Dopiero kiedy zagadnął o tym, jak wygląda dom i podwórko, to sposób mówienia mu się zmienił, wyrazy też jakby inne. Nic niegrzecznego, ale słychać było różnicę w stosunku do wystudiowanego tekstu. No i wśród wielu różnych słów o jego sytuacji nie padły żadne szczegóły. Na pewno też nawet się nie zająknął, skąd przyjechał. Aż chciałam zapytać, naprawdę mnie korciło, niestety nie znalazłam sposobu, aby to zrobić. Jak teraz wracam pamięcią do tej rozmowy, to uderzyło mnie coś jeszcze: pomylił las rosnący niedaleko z takim, który ciągnie się dalej. Między dwoma jest przerwa, czyli ten człowiek nigdy tu nie był.
Jak poszedł, zaczęłam wypytywać sąsiadów, czy do nich też zaglądał. Postawiłam okolicę w stan gotowości. I wygląda na to, że nikt inny nie planował się dzielić tymi informacjami z nikim spoza własnej rodziny

Czego kompletnie nie pojmuję, bo jest to sytuacja potencjalnie zagrażająca, mężczyzna może był w potrzebie, ale nie jest powiedziane, że jakaś szajka złodziei nie wykorzystuje jego desperacji i nie robi z niego typowego zglądacza, który sprawdza, jakie domy nadadzą się do okradnięcia (nie zaszedł tylko do domu, który wygląda na stary, za to odwiedził wszystkie z nową/odnowioną elewacją). Jako sąsiedzi chyba powinniśmy chcieć się zjednoczyć, wzajemnie się ostrzegać i pilnować swojego bezpieczeństwa, a nie typowo po polsku jak już stanie się jakieś nieszczęście później przed kamerami opowiadać swoje ćwierć historii - że w sumie wszyscy wszystko wiedzieli, ale nikt nic nie powiedział

W każdym razie sytuacja zrobiła się napięta. W najbliższym czasie trzeba będzie uważać. Tym bardziej, że nikt go nie kojarzy, w tym facet, który zna większość tutejszych twarzy (a tym bardziej takich, co o pomoc proszą - jak zrozumiałam z kontekstu). Co składałoby się z tym pomylonym w opowieści lasem.