94 strona wątku…powoli zbliżam się do zakończenia. Czas uzupełnić opowieści o kotach żyjących z nami (ze mną i moim TŻ) w domu.
Rok przed Bździągwami pojawiła się u nas Mania…dokładnie 11 sierpnia. Data ta wyznacza kolejne rocznice naszego ślubu (mojego z TŻ). Dzień zaczynał się bardzo miło…obejdzie się bez szczegółów…i nagle telefon od córeczki: „Mamo ratuj…co mam zrobić.”…????....”bo idę do pracy a tutaj biega taki mały, biedny koteczek. Podchodzi do wszystkich, miauczy albo wychodzi na ulicę”….należy dodać, że ta ulica to jedna z przelotówek, przez którą zasuwają ciężarówki……
”Pytałam pana w sklepie i on mówi, że koteczek biega tak już trzy dni. Co ja mam robić?”…(Miesiąc wcześniej moja córcia wzięła małą koteczkę z działek, która stała się drugim kotem domowym (to Lamia). Na trzeciego kotka, córka i Jej narzeczony, nie byli gotowi.)
No cóż, przy akompaniamencie marudzenia męża, zabrałam swoje szanowne cztery litery i wyruszyłam po koteczka. W tym czasie Jola zabrała małą w torbie do pracy.
Od razu trafiłyśmy do weterynarza…na szczęście szybko dało się wyleczyć ślipeńka i jakiś początek kk….dość długo tłukłyśmy za to robale. Kiedy już wydawało się, że sobie poszły precz jakiś mały pawik bezlitośnie ujawniał ich obecność.
Mania jest okrąglutka, z pyszczka przypomina troszeczkę brytka, jest czarnym koteczkiem (tzn. ma nawet czarny podszerstek), kocha chrupeczki, nie pogardzi surową wołowinką.
A teraz niestety wydrapuje sobie rany na szyi i co jakiś czas chodzi w abażurku, stąd przezwisko Manieczka –Lampeczka.
Manieczka to dzik. (między innymi dlatego nie udało się Jej wyadoptować). Troszeczkę poprawiło się Jej zachowanie (przynajmniej do mnie) w związku z leczeniem ran na szyi.....Kiedy wracam do domu wita mnie cichym "mruuu" i podstawia główkę do głaskania...o braniu na ręce czy kolana nie ma mowy. Mnie to nie przeszkadza i tak Ja kocham.
