W nocy stan Smolinia gwałtownie się pogorszył, byliśmy w lecznicy, założono mu wenflon - dobrze, że w ogóle się udało, w przednich łapkach popękały mu żyły, udało się włożyć w udko od wewnętrznej strony. Smolik wychłodził się, nie mógł ustać na łapkach, a ten idiota, na którego trafiliśmy jeszcze chciał mu podać glukozę, choć mówiłam, że ma PNN

gdybyśmy go nie dopilnowali, Smolisia nie byłoby już z nami. Całą noc czuwaliśmy przy nim, już w domu. Dogrzewaliśmy go termoforem, był zawinięty w koc polarowy, płukany solą fizjologiczną. Teraz też leży pod kroplówą. Jest w fatalnym stanie, przelatuje przez ręce, leży bezwładnie jak szmatka. Przy kroplówce czuje się lepiej, w końcu ma cieplejsze uszka, oczy nie są już puste i bez wyrazu, a gdy do niego podchodzę rozciapierza pazurki... Bardzo boję się, że go stracimy.. Nad ranem był ledwo przytomny, źrenice miał szerokie, serduszko biło bardzo słabo. Nie wiem skąd to nagłe osłabienie organizmu, na samą mocznicę to nie wygląda, nie wymiotuje gwałtownie żółcią itd. Niestety nie pije, nie je, łapki rozjeżdżają mu się, gdy próbuje się podnieść. Dzięki Bogu nie ma objawów neurologicznych. Jak na zbawienie czekamy aż nasza lekarka zacznie dziś przyjmować, bałam się, że Smolik nie wytrzyma.. W nocy był już tak daleko, widział już chyba łąki za tęczowym mostem. Smolinosek to wyjątkowy i magiczny kot, bardzo prosimy o ciepłe myśli dla niego, nie zdążył jeszcze nacieszyć się życiem. Koszmar z Boguszyc nie może zwyciężyć i zabrać go nam
