Obudziliśmy sie w komplecie. Boże, miej litość, tyle razy już tak pisałam. Odpuść sobie.
Mimi, małą bura klonisia ma temp 37,3 i jest to naszą radochą poranną. Wczoraj wieczorem spadło jej do 36,2 i stąd podróż na sygnale do weta. Nie łudzę się w cudowne ozdrowienie bo wiem, że to zasługa sterydu. Dziwna ta choroba. Nie ma kaszlu, ni wydzieliny z oczu lub nosa jest tylko kulawizna, niemoc, wielka gorączka i nadżery w pysiu.
Dostje kroplówki z Duphalaytem. Wszystkie klony dostały. Mikuś Waleczny (czytaj Żrąco-Płaczący) ma odpuszczone bo bryka troszkę więcej i podejmuje próby spierniczenia z pokoju. Małe jednak nadal nie jedzą same. Dziś (znów) radośnie TZ obudziłam wciskając mu strzykawki z żarciem. Rano więc Conwa była. Nie miałam czasu, chęci i sił przecierać kuraka. Jeszcze w nocy wstawaliśmy karmić dzieciaki , pilnować dogrzewania i jestem mało przytomna. Mała przytomność to mój stan stały

ale ostatnio bardzo sie posunął .
W domu jest mocno nerwowa atmosfera. Kolejna choroba przygnębia nas mocno. Strach wciska się w myśli i serce. Koty czują co się dzieje , więc leją. TZ więc (!) złości się oświadczając, że ma dość stresu i dewastacji. Ma dość chorób i umierania. Koty więc (!) złoszczą się jeszcze bardziej i ... Potem my się na siebie złoscimy. Koty to czują i...
Cyrk panie. Istny cyrk.