Dobra, napiszę monolog. Ku niebu, ku potomności czy jak kto woli.
Nie pochwaliłam się,żem się ukulturalniła i to mocno. W niedzielę, po obowiazkach rodzinnych, kocich, domowych (kolejność dowolna) wybraliśmy sie z TZ i psiapsiółką na Enej. A co! Niech świat wie, że widziałam słyszałam i śpiewałam...tylko to co umiem. Bo jakoś ich twórczosć nie jest mi blizej znana.
Raczyli być u nas na zakończenie lata. Dawali czadu aż w płucach moich waliło. Przy niskich dźwiekach miałam wrażenie, że ktoś mnie w nogę kopie. Taka wrażliwa jestem na kulturę

W życiu nie widziałam w Otwocku takiego tłumu ludzi w jednym miejscu. I takiego tłumu co skakał, konkurencję mi w tzw śpiewie robił. Muzyka inna niż puszczana w radiu a przybyło mrowie młodzieży znającej słowa od dechy do dechy. Ja markowałam. Jednak w tłumiszczu pewnie nikt nie zauważył.
Na prawdę pare chłopaki mają i nie obijali się dając koncert przepiękny. Muzyka jakby cygańska, żydowska, orientalna ... Wszystko w jednym. I ta harmoszka co w sercu zostawia smugi nostalgii. Pięknie grali.
Jeden utwór przypominał początek pieśni ze
Skrzypka na dachu, gdzie najstarsza córka wydawana jest za mąż. I ożyły wspomnienia. Pieśń jest piękna. Zresztą nie tylko ta. Dla mnie wszelkie sceny muzyczne w filmie były tak piękne, że łzy same się cisnęły . Ale ja sentymentalna blondynka jestem gdzie byle ćwierk w serce zapada.
Czytałam kiedyś tam Skrzypka i wrażenia na mnie nie zrobił.
Ale film z Henry Topolem pobił moje serce i duszę. A muzyka ... Teoretycznie, nie lubię takich filmów. Ale tylko teoretycznie.