Wiewiórę oswajałam wkładając najpierw rękę do klatki i głaszcząc delikwentkę, a na następnym etapie sama tam wchodziłam i głaskałam (tylko moja klatka to był wielki psi kennel, 120 x 80 x 80 cm).
Do klatki króliczej po prostu najlepiej wkładać rękę (może być z czymś jadalnym i interesująco pachnącym) i głaskać, głaskać, głaskać. Często i przy każdej okazji i dużo przy tym gadać. Cokolwiek, byle było dużo ciepłego emocjonalnie ble-ble do kotecka.
Jak przestanie się cofać przed ręką, to można zacząć wyciągać z klatki na kolana - i to samo: głaskanie z gadaniem. I tak do skutku. Po seansie głaskania kot wraca do klatki.
Ważne, żeby ludzka ręka i w ogóle ludzka obecność kojarzyła się kociorowi z czymś przyjemnym.
U nas na następnym etapie była samotność łazienkowa (w zamkniętej łazience), tak, żeby kot był spragniony przyjścia człowieka i kontaktu z nim. Wtedy otwierałam klatkę na dłużej i kot mógł swobodnie chodzić po łazience i w razie zagrożenia do wrócić do klatki. I któregoś dnia, kiedy już kot nie zwiewał na widok człowieka, robiliśmy trach! i klatka znikała.
Za to zostawało wszystko to, co do tej pory w klatce było: to samo legowisko, kuweta i miski.
Z zachowania kota na danym etapie można wywnioskować, czy robi postępy, czy już przestał: osiągnął kolejny stopień wtajemniczenia
i trzeba przejść do następnego etapu.