Ja należę do tych, co świerzbu się boją, jak ognia. Wynika to z moich doświadczeń ze zwalczaniem świństwa u Gacka wiele lat temu. Jako mały kociak (odratowana bida bynajmniej nie domowego chowu), miał to-to. Wydawało się wyleczone. Leczenie trwało długo, w tej chwili nie pamiętam ile, ale długo po ustąpieniu objawów, żeby wybić do cna. Okazało się parę lat później, że do cna się nie udało. Świerzb zaatakował znowu mocno po ponad 2 latach leczenia onkologicznego. Kot wyniszczony, osłabiony, odporność prawie nie istniejąca. Więc: leczenie typowo na świerzba, poza tym antybiotyk, bo z podrapań robią się rany, które goić to się wcale nie zamierzały. Po antybiotyku – mimo że w zastrzykach, dołączają się grzyby. No to i grzyby. Słaby kot następnie łapał mi wszystko, jeśli istniało tylko nikłe prawdopodobieństwo, że coś złapie. Niekończące się przeziębienia, przechodzące w ostre infekcje oskrzeli. Kolejne poantybiotykowe grzybice, sensacje żołądkowo – jelitowe. Non stop gorączka. I analizowanie, czego leczenie można odpuścić na chwilę, żeby nie siadły nery, wątroba i jak najmniej obciążać system immunologiczny.
Do czego zmierzam – kotu w znakomitej, albo choć niezłej kondycji, świerzb krzywdy nie zrobi. Ale podobno bardzo rzadko udaje się go wytępić na amen. I podobno wcale nie tak łatwo stwierdzić, że go nie ma. Bo to, że pod mikroskopem w wielu próbkach go nie widać, to nie znaczy, że go nie ma. Zdrowy kot w dobrej formie bez problemu poradzi sobie ze zwalczaniem świerzbu występującego w niewielkich ilościach. Osłabiony lub chory – nie. I wtedy może to być początek katastrofy, albo co najmniej takiej jazdy, jaką uprawiałam z Gackiem przez ok. 1,5 roku non stop. Ile wymęczył się kot, ile ja zjadłam nerwów, poświęciłam czasu i wydałam pieniędzy każdy sobie dopowie.
Dlatego jak najbardziej rozumiem podejmowanie – wydawałoby się – przesadnych środków ostrożności. Bo to, że świerzb nie będzie dla zwierzaka groźny w tym momencie, nie oznacza, że nie przyjdzie taka chwila, kiedy może okazać się gwoździem do trumny.
Każdy z nas na swoją odpowiedzialność i miarę ocenia ryzyka, jakie podejmujemy dokacając się czy biorąc tymczasy. Każdy ma inne podstawy do tego – różne doświadczenia, wiedzę. I nie krytykujmy się za ‘nadmiar’ ostrożności – ta krzywdy nie zrobi na pewno. Po prostu dzielmy się wiedzą i doświadczeniami.
Jano, pisałaś o przypadkach powikłań po zastosowaniu ivermektyny u kotów. Ja tymczasem wertując forum w poszukiwaniu wszystkiego o świerzbie, w kocim abc o chorobach znalazłam ją wymienioną jako standardowy lek w przypadkach świerzbu opornych na stronghold. Co zresztą wpłynęło na fakt, że zgodziłam się na zastosowanie jej u mojej koty. Oczywiście, wetka uprzedziła mnie, że to lek nie zarejestrowany dla kotów (co również widnieje w abc). Gdy zapytałam, jakie z tego wynika zagrożenie dla koty, odpowiedziała, że wszystkie znane jej przypadki powikłań wynikały z niedokładnego odmierzenia dawki na wagę kota – bez insulinówki ani rusz, takie to wychodzą ilości. I że ryzyko jest z grubsza takie samo, jak przy wszystkich lekach o takiej toksyczności. Niestety nie mogę znaleźć wątków, o których wspominałaś. A chętnie poczytałabym, bo Brombę czekają jeszcze dwa zastrzyki.
A, i podobno coraz częściej ostatnio trafia się świerzb oporny na Stronghold