Dziś koło południa, tuż przed wyjściem z domu wywiesiłam się za balkon, żeby zlokalizować koty. I zobaczyłam..... starsza i kobieta i młodszy mężczyzna, oboje w rękawicach roboczych, uganiali się za białaskiem, naganiając go wzajemnie na siebie.
Nie wiedziałam, czy leciać na dół (no, nie prosto z balkonu
), czy zostać tam i w razie czego podnieść straszny wrzask. Bałam się, że zanim zjadę na dół, już będzie po wszystkim
Za moment kobieta złapała małego, przekazała go facetowi, zdjęła rękawice i... początkowo myślałam, że karmi go, dając palec do lizania. Ale ona maczała białe kawałki czegoś w kubku z brązową cieczą, miziała tym kicia gdzieś w okolicy pyszczka, odkładała, brała następne małe białe i miziała
Wrzasków odzieranego ze skóry kota nie było (moja Kissa w tym celuje). Tylko uspokajające mruczenie ludzi
Ja durna, zamiast zaraz lecieć na dół, wpatrywałam się w to.
Ludzie wymiziali kocinę i poszli. Wgapiałam się w nich, żeby poznać, kto to, ale oprócz ich owłosienia niewiele widziałam (i tak nie mam pamięci do twarzy). W każdym razie żadne z nich nie było karmicielką. Sąsiadów niestety nie znam, nie mieszkam tu długo.
Z jednej strony bardzo się cieszę, z drugiej oznacza to, że kiciuś ma coś z oczkami albo uszkami (stawiam na oczka, mizianie za każdym razem wyglądało na "powierzchowne"). Myślę, że smarowali go jakimiś ziołami, rumianek albo (oby) świetlik.
Będę polować na tych ludzi, popytam po sąsiadach, zastanawiam się, czy dać im maść, która została po oczkach Kissy, zaproponuję wspólne odłowienie kicia i wycieczkę do veta.
Przed chwilą, wracając do domu, byłam u kotów, oczywiście znikły.
Teraz z okna widać 3 duże.