WRRrrr...... wróciłam.
Nie będę się wyrażać co widziałam.
No, w sumie widziałam. Biały tyłek znikający w krzakach. Tam, gdzie najgęściej.
Przed moim wyjściem przed krzakami zalegały 2 białasy i 1 buras.
Teraz - czyli moment po powrocie - 1 białas, co do burasa nie jestem pewna - trochę już za ciemno.
Postawiłam w krzakach suche, w 2 miejscach, zmieniłam wodę, pokiciałam trochę, usiadłam na ławeczce przy piaskownicy, zapaliłam, pogapiłam się i nie wylazł ANI JEDEN! Może były zajęte jedzeniem. W powrotnej drodze też przeszłam niedaleko krzaków, kiciając, ale nie chciałam się tam pchać namolnie, żeby ich nie płoszyć.
Może i dobrze, że takie nieufne. W sumie - na pewno dobrze dla nich.
Zajrzę tam jutro rano, o ile nie będę spóźniona do pracy.
A potem pod wieczór.
Tak się zastanawiam, czy dla malucha lepiej, żeby był z mama, czy może odłowić go już teraz na siłę???
Pogadam jeszcze z karmicielką.
Od przyszłego tygodnia mam wolne, mogłabym się nim zająć, jeśli jeszcze sam nie je, wymaga masowania itp. Ale ja za jakieś 2 tygodnie wyjeżdżam!!!!! A jak nikt się nie znajdzie???
Poza tym moja Kissa nie toleruje innych kotów, przy spotkaniu z duuuużo większym rzuciła się na niego z takim jakimś wyciem, że ten uciekł! A ja jeden pokój mam zajęty przez papuga! Ale z tym bym sobie poradziła, kiedy będę w domu, ale co potem?
Z pewników dzisiaj mam jeden - odpowiedź koleżanki na propozycję zakocenia - cytuję: "Nie!!!" Jeśli Kissa znowu jej się kiedyś właduje na kolana, to potem dostanie ode mnie nauczkę