Pewnego dnia przywieziono do mnie kocię... Tak na oko jednodniowe. Czarne jak diabli i głodne. Ktoś znalazł je na ulicy, przy krawężniku. Mieli je uśpić, ale w lecznicy była akurat moja znajoma, no i kot trafił w moje ręce.
Nakarmiłam toto podgrzanym skondensowanym mlekiem (było to jedyne dostepne "na szybko" jedzonko) i rozpoczęłam akcję ratunkową ze śpiącym kotem za koszulką Kilka telefonów i burza mózgów, no i jest pomysł - przecież u mojej siostry jest kotka, która karmi swoje jedno małe. Zawiozłam - kotka przyjęła kocię z zainteresowaniem - gadając bez ustanku. Podglądałyśmy ją z siostrą przez jakiś czas, chciałyśmy wiedzieć czy nie zrobi krzywdy maluszkowi - bo jej dziecko miało już ponad 6 tygodni. Obejrzałyśmy też dokładnie maleństwo i stwierdziłyśmy, że ma najprawdopodobniej rozszczep górnej wargi
Następnego dnia wszystko wyglądało w porządku, później było trochę gorzej, bo kociak miał problemy ze ssaniem. Siostra dokarmiała go mlekiem ze strzykawki. Niestety - kilka dni później kociak zniknął. Nie mam pojęcia, jak można zniknąć z zamkniętego pokoju, na pierwszym piętrze - będąc kilkudniowym kotem Czy to możliwe, że z powodu defektu (ten rozszczep) kotka sama zlikwidowała kocię