I stało się! Pierwszego kwietnia zamieszkała ze mną moja primaaprilisowa koteczka... Ale to jest zakończenie pewnej historii:
Na początku stycznia, podczas wykładu poswieconemu szczęściu pojawił sie temat kota... Wtedy mój kolega z zajeć powiedział cos w stylu "Ja za takie szczęście dziękuję - mam w domu ciężarna kotkę i cos o tym wiem. A właśnie, chciałby ktoś moze przygarnąc kociaka?". W tym momencie zerwałam sie z miejsca z okrzykiem "Ja!".
Potem zdobyłam zgodę matki na nowego współlokatora, nie wiedzac nawet jak wyglada kotka mojego kolegi - mama mojego przyszłego maleństwa! Dopiero po kilku dniach dowiedziałam sie, ze to srebrzystoszary daszak. Hurra! Marzyłam o dachowcu! Co prawda o czarnym, ale z przeznaczeniem sie nie pertraktuje, zadecydowałam, że wezme takiego jaki sie urodzi. Nawet jakby był szarutki jak mama.
I zaczęło sie oczekiwanie na narodziny kociat. Trwało do 6 lutego .
Pierwsza informacja - dwa ciemnografitowe, jeden tygrysek!
Sześć tygodni później odwiedziłam mojego przyszłego kota. Ciemnografitowy? He, he. O losie... Wymarzony, czarny jak wegielek ze ślicznymi białymi skarpetkami i krawacikiem. Koteczka! To ona podbiła moje serduszko. (Jej braciszek był czarny z mniejszymi skarpetkami i bez krawacika, a siostrzyczka szara-pręgusia).
I wiecie co teraz? Mieszkam z najkochańszym kociambrem na świecie . W drodze do domu nawet nie pisnęła, choć autobus trząsł nieco. Koszyk w srodku suchutki...
W domu najpierw zwiedziła na trzęsących sie łapkach łazienkę, potem ostroznie zajrzała do duzego pokoju, wspiela sie na oparcie naroznika i stamtąd obserwowała co sie dzieje. Po pólgodzinie podeszłam do niej i pogłaskałam ja po jej słodziutkim czarnym pyszczku. Mrmrmrmrmrmrmr... Szok, kicia mi sie rozmruczała! Przyniosłam jej zabawki i ... zaczęły sie dzikie harce: polowanie na mysz, gonitwa za piórkami na kijku... Zaniosłam ja do kuwety - siusiu ładnie zrobiła i zakopała!
Żadnych problemów, żadnej tęsknoty, zdziczenia... Jakby od zawsze była moja.
Zrobiłam jej posłanie w pudełku po glanach. Zwinęła sie w kłębuszek i pomrukujac zasneła. Ale to jeszcze nie koniec bajki...
Kicia nie spała w tym pudełku zbyt długo, a ja nie spałam zbyt długo w nocy. Trudno jest bowiem spać na boku w pozycji rogalika z małym, kocim kłebuszkiem przytulonym do brzuszka, rozłozonym na samym srodku tapczanu . Budziłam sie kilkakrotnie. Raz- z powodu polowania na fałdki na kołderce, drugi - z powodu polowania na misia przytulankę. Gdy obudziłam sie po raz trzeci - kicia lezała wyciagnieta na pleckach w korytku utworzonym z poduszki i mojej reki .
Nie słyszałam nigdy o podobnie niezwykłej kociej osobistosci. Parę dni przed jej przybyciem do mojego domu olśniło mnie jakie moge dać jej imie... Frida. I wyglada na to, ze jej sie spodobało.