Z ochrony zadzownili do LSOZ a LSOZ podał im telefon do mnie ( rasowy przykład spychologii)
Umówiłam sie na zabranie kocurka, przyjechali po mnie samochodem strazy miejskiej a razem z nimi pani z wydz. ochrony, która pojechała aby spisac protokół.
Kot był sam w 2-pokojowym mieszkaniu, balkon uchylony, w mieszkaniu- jak po przejsciu tornado lub rewizji nkwd. Brak kuwety i jedzenia tylko w kącie miska z nieświeża wodą i mocząca sie w niej spalona zapałka...
Rzucił sie na jedzenie a potem ocierał sie o nogi, strzelał baranki, chciał na rączki, etc.
Ma ok. 5-6 lat, jest olbrzymim czarym , pięknym kocurem. Niewykastrowanym (juz niedługo

Umieściłam go w piwnicy w klatce wystawowej.
Oto kilka fotek. Przepraszam za jakość...







Nie wiem czy właściciel kota zgłosi sie po niego.
Na pewno będe szukac dla niego domu a , na razie, wirtualnego opiekuna bo widze, ze trzeba go podkarmic, uszy wyleczyć i wykastrować.
Jeśli ktoś zechciałby zaopiekowac sie kotem przez internet to zapraszam na pw.