Robilam ostatnio rzeczy ktore sa kompletnie sprzeczne z moimi pogladami, robilam je wybierajac "mniejsze zlo", "mniej cierpien dla kociat" - jednym slowem lapalam i wozilam na sterylki kotki w ciazy, jedna byla tuz przed rozwiazaniem... Strasznie to chwialo moim poczuciem czlowieczenstwa choc wiedziam ze jestem bezsilna i nie umiem pomoc tym nienarodzonym kocietom. Jednym slowem - im dalej w strone wiosny tym bardziej bylo mi zle z tym co robie...
A dzis? Dzis mam w sypialni (niedoszlej) kocia Mame i piec Krecikow. Kocia nastolatka i jej dzieci. Lzy wzruszenia leja mi sie po buzi ze jednak nie tylko moge odbierac zycie, czym sie brzydze, potrafie je tez ratowac takim wlasnie kocietom tuz po urodzeniu.
Kreciki sa strasznie piskliwe, kocica ma lekki kk i swierzb (rozdrapane uszka) ale wetka zdecydowala ze na razie zadnej chemii ponad to co ratuje jej zycie. Moge jej jakos nieinwazyjnie pomoc z tym swierzbem?
Dziewczynka strasznie przerazona byla, bardzo jest wychudzona... Ale teraz jak do niej prawie weszlam do klatki to pieszczotom nei bylo konca, tuli sie mruczy i patrzy milosnie w oczka, wystawia brzuszek. W tle zas piszcza Kreciki

Cos niesamowitego, serio serio!
Mialam watpliwosci, juz ich nie mam. Mam za to 13 kotow w tym 11 czarnych. I pomyslec ze strasznie mi sie czarne koty nie podobaja

Ale widac takie sa mi pisane
